niedziela, 14 lipca 2013

Alfabet Relacji. "A" jak Akceptacja.

Nadszedł czas na trochę zmian, dlatego zgodnie z obietnicą rozpoczynam cykl Alfabetu Relacji. Dzisiaj pierwsza literka. Na facebooku zapytałam Was, o czym chcecie przeczytać, o analizowaniu, czy akceptacji. Posiłkując się głosami, postanowiłam wybrać Akceptację.

To słowo ma dla mnie wiele znaczeń. W codziennych sytuacjach mamy do czynienia z wyborami, podejmowaniem decyzji, a co za tym idzie, z ich akceptowaniem, bądź odrzucaniem. To samo dotyczy relacji. Co to w ogóle znaczy akceptować kogoś?

Wszyscy mamy wady i zalety. Żadne z Nas nie jest nieomylne i obiektywne, jeśli mowa o swoim własnym charakterze, czy osobowości. Akceptacja drugiego człowieka nie jest 0-1. Istnieją pewne cechy, które generalnie mogą Nas irytować. Natomiast, gdy ostatecznie dostrzegamy je w drugim, bliskim Nam człowieku, możemy mimowolnie i nieświadomie przymknąć na nie oko. Dlaczego? Ponieważ akceptujemy tę konkretną osobę, za całokształt jej istnienia. Możemy nie zgadzać się z pewnym postępowaniem, ale nie odrzucamy jej. 

Wydaje mi się, że powodem 100% akceptacji drugiego człowieka jest to, że zależy Nam na nim. Im dłużej go znamy, im lepiej go poznajemy, tym poziom akceptacji jest wyższy. Na akceptację składają się ważne cechy, podobny pogląd na życie oraz te małe codzienne pierdoły, które ostatecznie kształtują obraz bliskiej Nam osoby. Tylekroć przechodziliśmy przez złe i przykre doświadczenia, które zostały Nam dorzucone w pakiecie w ramach podróży "ŻYCIE", że idąc przez nie, podświadomie marzymy, by w końcu na trasie spotkać kogoś, kto powie - Ej Ty! Akceptuję Cię takim jakim jesteś! Biorę Cię w pakiecie!

Zaakceptować kogoś, to okazać zrozumienie. Nawet jeśli do końca nie zgadzamy się z czyimiś decyzjami., czy poglądami. Ale ze względu na akceptację, szanujemy je. Dlaczego? Ponieważ Naszym priorytetem jest szczęście drugiej osoby i codzienny uśmiech na jej twarzy. Tak jak rodzic, który akceptuje swoje dziecko, bez względu na to, czy jego wizja przyszłości jest zgodna z koncepcją rodziciela. Tak jak przyjaciel, który akceptuje drugiego, ponieważ zależy mu na nim. Tak jak partner, który akceptuje swoją partnerkę, gdyż przedkłada jej dobro ponad swoje własne. Ponieważ oni wszyscy chcą nawzajem swojego szczęścia. 

Dziś, parę godzin temu, przyszło mi zaakceptować pewną sytuację. Nie planowałam tego, ale co zrobić. W centrum jednego z miast śląskiej aglomeracji, na środku dwupasmówki dojrzałam zagubionego szczeniaka. Samochody przejeżdżały z prędkością 90km/h i pewnie zostałby po chwili potrącony. W sekundzie wybiegłam z auta wstrzymując ruch. Podbiegłam do tego maluszka i chwyciłam go na ręce. Wyrzutek. Niczyj. Razem z Nutą wzięłyśmy go ze sobą. Położył się na Jej kolanach i trzęsąc się ze strachu, po kilku sekundach zasnął. 
- Sympatia... uratowałaś psa. Teraz jest Twój - powiedziała.

Jechałam z nim sama do domu, ciągle do niego mówiąc, że jakoś to będzie i że ogarniemy. A on patrzył na mnie tymi swoimi pięknymi, jednocześnie przerażonymi oczami. Byliśmy u weterynarza. Jest zdrów jak ryba. Waży 1 kilogram i ma dwa miesiące. Przywiozłam go do domu i nakarmiłam. Spojrzał na mnie, wgramolił się na kolana i przytulił. Okazaliśmy sobie pełną dawkę zaufania. Jak mogłabym go nie zaakceptować, jeśli on właśnie zaakceptował mnie? 

Nie wiem, czy ze mną zostanie. Ale na pewno nie trafi do schroniska. Chcę, aby miał dom, w którym nie będzie siedział sam po dziesięć godzin dziennie. Dlatego, że najważniejsze jest dla mnie jego szczęście. Staram się myśleć racjonalnie, choć jest to piekielnie trudne. Wystarczyło parę chwil z tym Paszczakiem, a on po prostu ukradł moje serce. Jeśli nie znajdzie się nikt, kto zapewni mu spokój, zostanie ze mną. Ale na chwilę obecną, jest mój. Może tak właśnie miało być? Taka mała, wielka próba akceptacji? Szanowni Państwo, Mój Pies wabi się Pylon :-)

Pozdrawiam ciepło,
PS




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz