poniedziałek, 29 lipca 2013

I wtedy... czyli o Ciulu Wizjonerze.

Rozmawiałam z Nutą odnośnie posta o Ciulach. Powiedziała, że to Jej ulubiony. Nawiązała się dyskusja odnośnie typów Ciuli. Który gorszy, cięższy do rozpoznania itd. Obie zgodnie stwierdziłyśmy, że Ciul Wizjoner bije pozostałych na łeb. Dlaczego? O tym będzie dzisiejszy wpis.

Ciul Wizjoner jako jedyny, z wymienionych przeze mnie typów, jest najtrudniejszy do wykrycia. Kiedy jest się zakochanym, obraz drugiej osoby delikatnie się zaciera. Mamy tendencję do bagatelizowania wad oraz wynoszenia partnera na piedestał. Nie twierdzę, że jest to złe, ale w tym konkretnym przypadku, z pewnością utrudnia weryfikację.

Jak mam Go rozpoznać? Przecież jestem zakochana. On jest zakochany. Mówi tak pięknie o naszej przyszłości. Nie mogę mu nie zaufać - pomyślisz. Otóż to. Weszłaś w związek, w którym pokładasz nadzieje. To zrozumiałe, że chcesz wierzyć człowiekowi, którego darzysz uczuciem. Ale nie chowaj radarów i miej wciąż włączoną intuicję. Obserwuj. Słuchaj uważnie. Wyciągaj wnioski.

Ciul Wizjoner snuje dalekosiężne plany. Doskonale je wizualizuje. Do tego stopnia, że Ty widzisz już wewnętrznym okiem Waszą sypialnię i dom z ogródkiem. Obudził już w Tobie nowe emocje i sprawił, że czujesz podekscytowanie. Ciul Wizjoner kontynuuje. Pyta o Twoje ulubione kolory wnętrz. Interesuje Go, czy myślałaś może o przeprowadzce do Krakowa. Prosi, abyś sprawdziła, jak wygląda sytuacja na tamtejszym rynku pracy w Twojej branży. Podczas wycieczki do Miasta Królów ogląda kamienice i przepytuje, które lokalizacje podobają Ci się najbardziej. I co moja Droga? Złapałaś już? Można się na to nabrać? Nie twierdzę, że CW na tym etapie wie, że Cię rzuci. On NIE ROZUMIE, że mówiąc takie rzeczy wzbudza normalne, ludzkie reakcje - wiarę w wypowiedziane słowo. On tylko mówi. Nie łączy słów z czynami. Uwierzyłaś? Twój problem.

Dla Ciula Wizjonera propozycja wspólnego mieszkania za rok ma taką wartość, jak dla mnie "jesteśmy wstępnie umówieni". Nie ma czegoś takiego, jak wstępne umówienie. Albo się widzimy, albo nie podejmujmy tematu spotkania. Dlaczego? Ponieważ jeśli mam rezerwować sobie czas, to po prostu to robię. Wstępne umawianie brzmi jak "jeśli nie wypadnie mi nic ważniejszego, znajdę dla Ciebie czas". Chcesz być czyimś Planem B - be my guest. 

Wspomniałam o obserwowaniu i uważnemu słuchaniu. Zwróć proszę uwagę na to, jaki  stosunek do codzienności ma Pan Wizjoner. Jak traktuje innych ludzi i złożone deklaracje. Czy jest słowny? Szanuje Ciebie i Twój czas? Dba o Ciebie tu i teraz? Jeśli tak, to ok. A jeżeli w sprawach teraźniejszych nie możesz brać na poważnie Jego obietnic, widzisz, że jest mocny tylko w gadce, zastanów się Dziewczyno. Nie ogarnia tego co się dzieje dziś, a ma dostać Twoje wyjątkowe serce na przechowanie? Nie z Tobą takie numery. Ponieważ, gdy Ty już coś mówisz, to tylko jeśli jesteś tego pewna. 

Dlatego właśnie piękne słowa i obietnice przyjmujemy do wiadomości z lekkim przymrużeniem oka. Być może mężczyzna mówi szczerze. Być może mówi, bo jest pewien. Tak więc jeśli jest pewien, to będzie Ci to powtarzał jak mantrę, aż w końcu pewnego dnia uwierzysz, bo przyjdzie i powie - Kochanie, moja propozycja jest wciąż aktualna. Kiedy tylko będziesz gotowa.
A jeśli już nigdy więcej nie wróci do tematu cudownej wspólnej przyszłości? Cóż. Po prostu przekonasz się, że warto się było nie ekscytować ;-)

Pozdrawiam upalnie :-)
PS





niedziela, 28 lipca 2013

O miłości toksycznej i miłości "jest dobrze".

Dziś na dworcu spotkałam mojego Sąsiada z dziewczyną. Podjechał pociąg, pożegnali się i wsiedliśmy. Znamy się tylko na "cześć", jednak wizja wspólnej 1,5 godzinnej podróży sprawiła, że zaczęliśmy rozmawiać. O dziwo nie była to tylko rozmowa o doskwierających upałach i moim psie. W pewnym momencie obok nas przeszła kobieta. Sąsiad zauważył, że jest podobna do jego ex, która "napsuła mu wiele krwi, bo była toksyczna". Skomentowałam, że to straszne, kiedy dochodzi do momentu, gdy o swoich byłych jesteśmy w stanie mówić w taki sposób.

Sąsiad postanowił pociągnąć wątek. Właściwie to w 45 minut streścił cały swój związek. Opowiadał o nim w dość emocjonalny sposób. W każdym Jego słowie można było dostrzec ogromny smutek i żal. Otóż mój Sąsiad funkcjonował w chorym związku. Rozstania i powroty. Tłumienie emocji i przemoc psychiczna. Miłość przeplatająca się z chęcią rozszarpania drugiej osoby na strzępy. Syndrom "miesiąca miodowego".

Czym jest syndrom "miesiąca miodowego"? Mamy z nim do czynienia, gdy na przykład kobieta i mężczyzna tworzą związek, w którym on tłucze ją bez powodu. Ona w końcu zgłasza się na policję, jest zdeterminowana, by odejść. On klęka przed nią i obiecuje poprawę. Tłumaczy, że zrozumiał swój błąd i obiecuje, że wszystko już będzie dobrze. Ona go kocha i wierzy w każde słowo. Wraca. Jest wspaniale. Po prostu miesiąc miodowy. Mija jakiś czas, a sytuacja się powtarza. I tak w kółko. To samo dotyczy przemocy psychicznej. Rozstanie. Obietnica poprawy. Jedna sytuacja, jedno słowo i miesiąc miodowy się kończy. Funkcjonowanie w takim toksycznym związku jest po prostu niemożliwe. Osoba gnębiąca nie jest przystosowana do stworzenia zdrowej relacji. Nikt, ani nic nie jest w stanie tego zmienić. 

Sąsiad powiedział, że mimo, iż związek był toksyczny, Jego partnerka była naprawdę wyjątkową i wspaniałą kobietą. To bolało Go najbardziej. Raniła Go bezsilność. Wiedział, że nie jest w stanie z Nią być. Zrozumiał, że mimo prób ratowania związku, była to droga donikąd. W końcu zapytałam Go o obecną relację. Odpowiedział - A. jest w porządku. To naprawdę świetna dziewczyna. Jest dobrze. Jesteśmy razem już rok. W Jego wypowiedzi brakowało tego czegoś. Nie widziałam pasji. Po prostu zwykłe OK. Powiedział, że różnica wieku sprawia, że mają inny pogląd na Jego priorytety życiowe, czyli dom i rodzinę. Spytałam, czy Ona jest zakochana. Odpowiedział, że tak i to nawet bardzo. 
- Pierdo*nęło Cię? - zapytałam.
- Nie.
- Wiesz, że jeśli nadal się to nie wydarzyło, to się już nie stanie?
- Nie wiem. Chcę się jeszcze poprzyglądać temu związkowi. Daję sobie ROK.
Zatkało mnie. Rok? Po roku? Na oglądanie zaangażowania, stosunku do siebie nawzajem, jak pod lupą?
- Nie rób Jej tego, jeśli w Twojej głowie pojawiają się znaki zapytania. Nie skazuj Jej na cierpienie.
- Sympatia... ja po prostu nie chcę pierdo*nięcia. Raz to przeżyłem i wiem, jak później cierpiałem. Lepiej, jeśli związek jest spokojny. Naprawdę jest dobrze. To super dziewczyna. Ale kiedy raz przeżyjesz coś wyjątkowego, wiesz, że to się dwa razy nie zdarza. Przeżyłaś kiedyś coś wyjątkowego? Takiego, że w każdej sferze do siebie pasowaliście?
- Przeżyłam. I do nie dawna myślałam, że tylko raz jest to możliwe.

Dzisiejsza rozmowa była jedną ze smutniejszych, jakie w życiu przeprowadziłam. Słuchałam Go i chwilami miałam wrażenie, jakbym słyszała siebie sprzed pół roku. Nie musi być wow! Musi być stabilnie i spokojnie. Przewidywalnie. Bezpiecznie. Bzdura! Może i bezpiecznie dla zranionych, tych z bagażem. Znajdują kogoś, kto generalnie odpowiada ich wizji. Jest miło i tyle. Ale chwila. Co z drugą stroną? Dlaczego mają być oszukiwani? Oni zakochują się na zabój, a u nas po prostu dobrze? Jakoś to będzie? Tak po prostu nie wolno. "Jakoś to będzie" mogę powiedzieć, jeśli szef mnie zwolni. Nie w przypadku, gdy chodzi o uczucia. Chcesz się poprzyglądać, zagraj w Simsy. Życie to nie gra. Miłość to szczerość i pewność.

Gdybym miała dokonać wizualizacji związku, wyglądałby mniej więcej tak, jak w teledysku Disclosure - You & I.

Dobranoc!
PS



sobota, 27 lipca 2013

Tęsknię, czyli o związku na odległość.

- Co robisz?
- Tęsknię za Tobą.
- Kiedy przyjedziesz?
- W piątek po pracy.
Piątek godzina 16:01 wyjazd. Trasa Warszawa - Katowice. Wiedeń - Kraków. Toruń - Sosnowiec. Uśmiech na twarzy i delikatne podekscytowanie. Znowu pięć dni osobno. Wyłącz zmęczenie i w drogę. Dziś o związkach na odległość. 

Jestem pełna podziwu dla ludzi, którzy tworzą związki na odległość. Nie mogą być przy sobie blisko na co dzień. Nie mogą liczyć, że ukochany nagle przyjedzie, po prostu. Choć i takie niespodzianki się zdarzają. Jedyny kontakt, na który mogą liczyć, to sms-y w ciągu dnia i długie wieczorne rozmowy przez telefon. A jednak dają radę. Dlaczego? Ponieważ im zależy. Odległość jest dla nich pojęciem względnym. Kiedy szczerze kochają, nie ma dla nich znaczenia, że dzielą ich setki kilometrów. Jedyne co się liczy, to psychiczna bliskość.

Słowa "jestem zmęczony", czy "nie mam ochoty" nie funkcjonują w ich słowniku. Cały tydzień czekają na moment, kiedy zegar wybije godzinę 16:00 i będą mogli już wyruszyć w podróż. A gdy już znajdą się obok bliskiej sobie osoby, cała reszta przestaje mieć znaczenie. 100% atencji. Pełne zaangażowanie. 

Często słyszy się o rozstaniach spowodowanych dzielącą ludzi odległością. Gdy sprawa dotyczy relacji Kraków-Barcelona, jestem w stanie zrozumieć takie wytłumaczenie. Jednak w przypadku Polska A - Polska B? Już nie. Wytłumaczeniem może być tylko brak zaangażowania. Ponieważ, gdy pragniesz kogoś równie mocno, jak on Ciebie, odległość nie ma znaczenia. Przychodzi moment, kiedy siadacie naprzeciw siebie i pada pytanie - Co dalej? Ja do Ciebie, czy Ty do mnie? Jest to sytuacja nieunikniona, jeśli chcemy być tak naprawdę razem. Analiza wszelkich za i przeciw. Praca, dom, rodzina, znajomi. I w końcu pakujesz swoje rzeczy i wyruszasz budować nowe "jutro" u boku ukochanej osoby. Ponieważ masz świadomość, że ona zrobiłaby dla Ciebie dokładnie to samo, gdyby taka decyzja zapadła. 

Człowiek jest skłonny do wielu poświęceń w imię miłości. Potrafi zmienić nastawienie, plany, założenia, jeśli naprawdę mu zależy. Miłość jest magiczna. Znam Mężczyznę, który porzucił miejsce zamieszkania, które kocha, by przeprowadzić się do miasta, którego nie lubi, byleby być blisko swojej Dziewczyny. Specyfika Jej pracy nie pozwoliła na odwrotny ruch. Zapadła decyzja. Jedyna słuszna w Ich przypadku. Minęło kilka lat, a Ich związek tylko się umocnił.

Znam Kobietę, która niedawno kupiła mieszkanie - znalazła swój własny azyl w tym niestabilnym świecie. Powiedziała mi kiedyś, że musi mieć coś swojego, bo to daje Jej poczucie bezpieczeństwa. Kazała mi też mocno Ją uderzyć, jeśli kiedykolwiek zapragnie wyjść za mąż. I co? Poznała Mężczyznę, który daje Jej poczucie bezpieczeństwa kilkaset kilometrów stąd. Naprawdę normalnego. Na tyle ogarniętego, że rozważa opcję przeprowadzki do Niego. Trochę Ją to przeraża. Mówi - Sympatia, a co jeśli On okaże się zwykłym Ciulem Wizjonerem? Czy to nie za szybko, by snuć plany na przyszłość? Odpowiedziałam - Jeśli za jakiś czas On nadal będzie trwał przy swojej propozycji, będzie to znaczyło, że do CW Mu daleko. 

Znam Mężczyznę, który zarzekał się, że nie wejdzie w związek na odległość, ponieważ takie praktyki się u Niego nie sprawdzają. Przez kilka miesięcy spotykał się z moją Koleżanką. W końcu podjął decyzję, że urywa znajomość. Koniec. I co? Właśnie miło spędza u Niej czas. Nie dał rady. Być może zrozumiał, że tylko Ona i żadna inna. Odległość? Taki problem to nie problem.

Właśnie tak to chyba działa. Po prostu spotkamy na swojej drodze kogoś, kto sprawia, że dopuszczamy do siebie możliwość zmian. Nieważne czego one dotyczyłyby. Istotne jest z kim, a nie gdzie i kiedy. Macie siebie blisko? Doceniajcie to. Ponieważ wiedzcie, że nawet odległość nie jest wytłumaczeniem. 

Pozdrawiam Was ciepło i weekendowo ;-)
PS

czwartek, 25 lipca 2013

O miłości. Tej prawdziwej.

Czym jest miłość? Istnieje wiele teorii spiskowych na ten temat. Miliony hipotez. Setki tysięcy dowodów. Tysiące piosenek i wierszy. Chcę dziś opowiedzieć tylko o jej dobrych stronach. Ponieważ tak naprawdę, to nie miłość powoduje cierpienie. Dziś będzie pozytywnie.

Miłości uczymy się całe życie. Wyzwala w nas najpiękniejsze gesty i cechy. Te, które są w mojej ocenie jej synonimami, to troskliwość i bezinteresowność. Wczoraj Lena wysłała mi i Nucie wypowiedzi dzieci w wieku od 4 do 8 lat, które zostały zapytane o znaczenie słowa Miłość. Oto, co usłyszeli dorośli:

„Gdy moja babcia dostała zapalenia stawów, nie mogła więcej się schylać i malować sobie paznokci u nóg. Tak więc mój dziadek robi to za nią przez cały czas, nawet gdy jego ręce też dostały zapalenia stawów… To jest miłość.” Rebecca – 8 lat 

„Gdy ktoś Cię kocha, sposób w jaki wypowiada Twoje imię jest inny. Po prostu wiesz, że Twoje imię jest w jego ustach bezpieczne.” Billy - 4 lata
„Miłość jest wtedy gdy wychodzicie razem na kolację i oddajesz temu komuś większość swoich frytek bez żądania by oddał Ci swoje.” Chrissy – 6 lat

„Miłość to to co sprawia, że się uśmiechasz, gdy jesteś zmęczony.” Terri – 4 lata

„Miłość jest wtedy, gdy moja mama robi kawę dla mojego taty i bierze łyka zanim mu ją da, by sprawdzić czy dobrze smakuje.” Danny – 7 lat

„Jeśli chcesz się nauczyć, jak lepiej kochać, powinieneś zacząć od znajomego, którego nienawidzisz.” Nikka – 6 lat

„Miłość, jest gdy mówisz facetowi, że podoba Ci się jego koszulka, a on nosi ją potem codziennie.” Noelle – 7 lat

„Miłość jest jak malutka stara kobieta i malutki stary pan, którzy wciąż są przyjaciółmi, mimo tego, że znają się już tak dobrze.”
Tommy – 6 lat

„W czasie mojego koncertu na pianinie byłam na scenie i bardzo się bałam. Spojrzałam na wszystkich tych ludzi patrzących na mnie i zobaczyłam mojego tatusia machającego mi i uśmiechającego się do mnie.Tylko on tak robił. Już więcej się nie bałam.” Cindy – 8 lat

„Miłość jest wtedy, gdy mama widzi tatę śmierdzącego i spoconego, i wciąż mówi, że jest przystojniejszy niż Brad Pitt.” Chris – 7 lat

„Miłość jest wtedy, gdy Twój piesek liże Cię po twarzy nawet, jeśli zostawiłeś go na cały dzień samego w domu.” Mary Ann – 4 lata

„Miłość jest wtedy, gdy mamusia widzi tatę na toalecie i nie uważa, że to ohydne.” Mark – 6 lat

„Naprawdę nie powinieneś mówić „Kocham Cię” jeśli tak nie myślisz. Ale jeśli tak myślisz powinieneś mówić to często. Ludzie o tym zapominają.” Jessica – 8 lat

Zwycięzcą jest czterolatek, którego sąsiadem jest starszy pan, który niedawno stracił żonę. Widząc jak straszy pan płacze, maluch poszedł do jego ogrodu, wspiął mu się na kolana, i po prostu tam siedział. Gdy jego mama zapytała co powiedział sąsiadowi, maluch odpowiedział - Nic, po prostu pomogłem mu płakać.
Mi zakręciła się łezka w oku, a Wam? Wiecie, kiedy jest miłość? 
Miłość jest wtedy, gdy Tata Nuta dzwoni do córki i mówi: - Przyjedź. Mama mnie zostawiła. - Jak to? - odpowiada Nuta. - Pojechała do Babci! - Dawno? Na długo? - No już pięć godzin temu i nadal nie wróciła! 
Miłość jest wtedy, gdy Para Budowlańców wspólnie buduje dom. On w pocie czoła kopie fundamenty na działce, a Ona w między czasie jedzie po pierogi ruskie, które później wspólnie jedzą na trawie. 
Miłość jest wtedy, gdy Chemik po ciężkim dniu wsiada w samochód i pędzi z Wiednia do Krakowa, by jeszcze tej samej nocy zdążyć się położyć koło Star.
Miłość jest wtedy, gdy mimo ogromnej złości na powrót Taty Sympatii do domu po wieczorze z kolegami, Mama Sympatia szykuje Mu spanie i piżamę w pokoju DeeDee. 
Miłość jest wtedy, gdy dowiaduję się, że Pylon nie słyszy i przez to kocham Go jeszcze bardziej.
Miłość jest piękna, prawda? Okazywanie uczuć na co dzień, przyzwyczajenie się do obecności drugiej osoby, troska o nią, szacunek, akceptowanie jej wad, rozbawianie do łez i tulenie bez słowa, kiedy tego potrzebuje. Oraz świadomość, że gdy jej mogłoby zabraknąć, już nic nigdy nie byłoby  takie samo.
Miłość to nie pluszowy miś ani kwiaty.
To też nie diabeł rogaty.
Ani miłość kiedy jedno płacze,
a drugie po nim skacze.
Miłość to żaden film w żadnym kinie,
ani róże ani całusy małe, duże.
Ale miłość - kiedy jedno spada w dół,
drugie ciągnie je ku górze...
Happysad Zanim pójdę

Pozdrawiam ciepło
PS
 


wtorek, 23 lipca 2013

Nie kocham Powódki, czyli o rozwodzie.

Dwa miejsca. Dwie osoby stojące naprzeciw siebie. Świadkowie. Prowadzący. Kościół. Sąd. Narzeczona i Narzeczony. Powódka i Pozwany. Ministranci. Ławnicy. Ksiądz. Sędzia. Biała suknia. Czarna garsonka. I ślubuję Ci miłość. Nie kocham Powódki. Ślub. Rozwód.

W hierarchii sytuacji i zdarzeń stresogennych, rozwód plasuje się na drugim miejscu, zaraz po śmierci bliskiej osoby. Jest to wydarzenie, które wywiera ogromne piętno na człowieku. Kiedy ludzie postanawiają się rozstać nie będąc w związku małżeńskim, po prostu odchodzą. Jedni z klasą, inni uciekają. Gdy dochodzi do rozwodu, biorą górę zupełnie inne emocje. Coś, czego nie da opisać się słowami. Uczucie porażki połączone z ulgą, spokój mieszający się z niepokojem. Nie potrafię tego racjonalnie wytłumaczyć. Istnieje jedno słowo, którego mogę użyć z czystym sumieniem - trauma. 

Znam wielu rozwodników. To zdystansowani ludzie. Przez niektórych odbierani jako "odrzucający miłość". Tak nie jest. Rozwodnik odrzuca cierpienie, ogranicza rozczarowania. Ktoś może powiedzieć, dlaczego tak bardzo boi się miłości? Przecież wiele osób się rozstaje, to był tylko papier. Nie do końca. Rozwodnik jest po prostu ostrożniejszy. Kiedy już decyduje się na zamążpójście, czy ożenek, głęboko wierzy, że to jest TO. Następnie okazuje się, że TEGO nie ma, a małżeństwo się rozpada. Dlatego jeśli dochodzi do rozwodu, to jak ma uwierzyć, że następnym razem będzie inaczej? 

Rozwodnik nie potrafi, z taką łatwością jak dawniej, poddać się nowemu uczuciu. Potrzebuje czasu. Wymaga więcej. Jest trudniejszy w obróbce. Nie dlatego, że mu nie zależy. Po prostu woli cierpliwie czekać i być pewnym uczuć drugiej osoby. Niegodni odpadną już na początku drogi. Wytrwali przetrwają. 

Rozwodnik potrafi kochać. Nie chce żadnego pitu pitu i zawracania głowy. Zna swoją wartość i wie, czego oczekuje. Rozwodnik pragnie być kochanym. Nieważne, czy był powodem, czy pozwanym. Każdy równie mocno pragnie miłości.

Nie ma sprawdzonego scenariusza. Ryzyko ponownego rozstania zawsze istnieje. Ale gdy jesteśmy już starsi, przeżyliśmy nasze wzloty i upadki, mamy też jasną wizję naszego życia u boku drugiego człowieka. Staranniej dobieramy znajomości. A kiedy dosięgnie nas Strzała Amora, co wówczas? Podążamy za nią. Poddajemy się jej. Ponieważ tak naprawdę nie możemy bać się Miłości. Przecież to Ona nadaje sens naszemu życiu. Żyjemy tylko raz i nie możemy pozwolić, by rozwód odebrał nam szansę na prawdziwe szczęście. Zamykamy tamten rozdział. Wróć! Zamykamy tamtą książkę i chowamy do pudełka. Otwieramy nową, a może znajdzie się wówczas Ktoś, kto postanowi zapisać ją razem z nami. 

Pozdrawiam
PS

poniedziałek, 22 lipca 2013

Ciul, czyli o nieprawdziwym mężczyźnie.

Proszę Państwa oto Ciul. 
Ciul zamieni życie w gnój.
Gdy już na Twej drodze stanie,
pomódl się, bo masz przesrane.

Dziś na mojej tapecie charakterystyka podgatunku mężczyzny, czyli Ciula. Od razu uprzedzam, w tym odcinku słowo Ciul odmienię przez wszystkie przypadki, dlatego jeśli kogoś bolą oczy, zachęcam do poczytania bloga kulinarnego, tam co najwyżej powtórzy się słowo rukola :-) Start.

Kim jest Ciul? To podgatunek mężczyzny. Falsyfikat prawdziwego faceta. Tchórz bez jaj. Oczywiście nie chciałabym generalizować i wrzucać wszystkich do jednego wora... dlatego dokonam małego rozbioru.

1. Ciul Egoista
Chce wszystko dla siebie. Osoba pierwsza liczby pojedynczej - Ja! Wszyscy żyją po to, by Mu dogodzić. Otacza się ludźmi nie z potrzeby bliskości, ale z przyjemności. Własnej. Jak Go rozpoznać? Mówi wiele... o sobie. Bardzo rzadko używa słowa MY, tym samym zdecydowanie podkreślając swoją pozycję. Oczywiście w pierwszych kontaktach nie jest nieuprzejmy. Przecież pragnie Cię. A kiedy już omota, zanim się obejrzysz, będziesz na Jego usługach. Ciul Egoista doskonale potrafi grać na emocjach. Każdą sytuację odwróci tak, by być górą. Także w łóżku, jeśli ma na to ochotę. Jego orgazm, a potem - Dobranoc kochanieńka... jesteś taka wspaniała. Dobranoc Panie Ciulu. Dla egoistów stworzyli porno i sex lalki.

2. Ciul Wizjoner
- (...) a potem zasadzę drzewa w naszym ogrodzie, kupię rowery i będziemy jeździć na dalekie wycieczki. Za dziesięć lat będę przynosił Ci na taras lampkę wina i mocno przytulę oglądając gwiazdy - rzekł Ciul Wizjoner. I nagle pewnego dnia zniknął, zanim zdążył wbić łopatę. Ha! Ale niespodziewajka! A tak obiecywał! Ciul Wizjoner nie wie co będzie robił za miesiąc, ale doskonale potrafi przedstawić Waszą przyszłość. Jasnowidz! Nic tylko mu szklaną kulę kupić i posadzić przed halą główną dworca. Może zarobi na łopatę. Jest to kategoria, której nie potrafię ogarnąć. Po co? Komu potrzebne te scenariusze? Co mam z nimi zrobić tu i teraz? Ciul Wizjoner zawsze pozostanie w krainie marzeń, którymi będzie mamić kolejne kobiety. Prawdziwy facet tym się różni od CW, że zamiast gadać o tym co będzie, robi wszystko, by to się ziściło. Gdy już dojdzie do fazy wdrożenia planu w życie, może coś powiedzieć. Takim co gadają, a potem i tak spieprzają, mówimy - Nie do zobaczenia!

3. Ciul Gracz
Spogląda ukradkiem. Delikatnie ściąga Twoje spojrzenie. Nie podchodzi. Zagaduje Twoją koleżankę, wysyłając sygnał. Po co? Abyś myślała, że to Ty go upolowałaś. Złapałaś haczyk? Już po Tobie. Wasze spotkania są pełne pasji. Słuchacie podobnej muzyki? Wspaniale. Lubicie kuchnię śródziemnomorską? Wybornie. Idziecie do łóżka. Sex jest niepowtarzalny. I otóż to. Więcej się nie spotkacie. Odhaczona. Next please! Oczywiście Ciul Gracz może pójść dalej. Zagwarantuje Ci nieziemski powtarzalny sex. I nagle orientujesz się, że minęły trzy miesiące, a Ty nadal:
- nie wiesz, gdzie mieszka...
- nie wiesz, czy ma rodzeństwo...
- nie słyszałaś nigdy, aby mówił o swojej przeszłości...
- nie wiesz, jak ma na nazwisko... o Boże! 
No moja Droga... tadam! Toż to Ciul Gracz! Nie jesteś z Nim po to, aby Go poznać. Jest miło? No właśnie i niech tak pozostanie. Bez zbędnych pytań i szczoteczki do zębów w Jego łazience. Uciekaj! A nie wróć, przecież jesteście u Ciebie. Wywal Go za drzwi!

4. Ciul Syneczek
Moja Mama robi... Moja Mama mówi... Moja Mama... bla bla bla. Dobrze, że kocha swoją matkę, ale ludzie... umówmy się. Ciul Syneczek to przypadek 100% uzależniony od Swej rodzicielki. Konsultacja każdej decyzji, tłumaczenie się ze wszystkich poczynań, totalne upośledzenie w kontaktach partner-partnerka. - A kupkę robisz? - zapytała Mamusia. - Od kilku dni mam problemy żołądkowe - odpowiedział Ciul Syneczek. - Pewnie źle Ci gotuje... - podsumowała Mamusia. Oczywiście, jakżeby inaczej. Przecież kobiecie zależy na tym, by truć swojego mężczyznę. Nie wpadłaś na to?! Ciul Syneczek zawsze biegnie do Swojej Mamy. Pokłóciliście się? Ucieczka. Kupujecie dom? Ucieczka. Zaszłaś w ciążę? Ucieczka. Z Ciulem Syneczkiem nie stworzysz prawdziwego związku. Zawsze będziesz tą drugą. Nie stanął w Twojej obronie? Opieprzył Cię z góry na dół, gdy powiedziałaś coś "nie tak" na Teściową? Hmm... powiedz Mu - Wszędzie dobrze, ale u Mamy najlepiej.

A teraz zbierzcie czterech Ciuli do jednego worka i odwróćcie o 180'. Z worka wyskoczył Mężczyzna. Troskliwy i odpowiedzialny. Wyrozumiały i uczciwy. Gentleman. Altruista. Normalny Facet. Prawdziwy Mężczyzna.

Pozdrawiam wszystkich czytelników. Tych wiernych i tych całkiem nowych ;-)
PS



piątek, 19 lipca 2013

Wynieś śmieci! Czyli o Papciu.

- Zapomnij! Nigdzie nie idziesz!
- Dobrze kochanie...
Znamy? Każdy zna jakiegoś pantoflarza. Chociaż ja osobiście nie przepadam za tym określeniem. Dlaczego? Ponieważ samo słowo w sobie znaczy dokładnie tyle, co ktoś będący pod pantoflem. Czyim? No oczywiście, że kobiecym. Dla mnie to cecha charakteru, dlatego w moim języku będę używała określenia Papeć. 
Kim jest Papeć? To osoba, która pozwala sobą kierować. Nie akceptuje siebie. Nie potrafi wziąć życia w swoje ręce, aż w końcu dobrowolnie przekazuje je komuś innemu. Sam dobrowolnie zgadza się na to, by nim rządzić. Czy Papeć jest mężczyzną? Nie. Może być kobietą. Kiedy facet chodzi skulony wokół swojej kobiety, mówi się na niego pantoflarz. Natomiast, gdy mowa o babce, jest ofiarą mężczyzny - despoty. Prawda jest taka, że oboje są Papciami. 

Nie każdy jest przebojowy i mocny pod względem charakteru. Istnieją ludzie słabi. Problem polega na tym, że mężczyznom stawia się wyższe wymagania. Bądź facetem! Nie zachowuj się jak dupa! Postaw się! Nie, nie, nie. Papciarstwo ma się w sobie. Papciarstwo wyklucza związek oparty na parnerstwie. Pamiętacie, jak kiedyś przytoczyłam tekst o władzy? Właśnie. Gdy ona się pojawia, znika miłość. W miłości nie ma miejsca na wydawanie poleceń. Chcesz wydawać polecenia? Zatrudnij ekipę remontową albo sprzątaczkę.

Wielu mężczyzn na dzień dobry zarzeka się - Nie będę pantoflarzem! Hmm... otóż Drodzy Panowie, na to się nie umawiamy. Jeśli z natury jesteście Papciami, na nic Wasze groźby. Zanim się obejrzycie, kobiety oplotą się ze swoimi mackami wokół Waszego jestestwa niczym ośmiornice. Facet grający w tej samej drużynie co jego partnerka nie będzie musiał niczego udowadniać.

Papcie kłamią. Perfidnie. Ze strachu. Przed czym? Przed karą. Przed truciem dupy. A kiedy ściema wychodzi na jaw, papciowatość pochłania ich bezgranicznie. Papeć okłamuje w sprawie pracy, planów na wyjścia z kolegami itp. 
- Stary! Kiedy idziemy na browar?
- Spoko, ale jak Moja pojedzie na weekend do rodziców, ok? Nie chcę niepotrzebnej gadki.
- Ku*wa, ale z Ciebie PANTOFEL! Własnej kobiety się boisz? Hahaha... Nie bądź dupa!
Otóż to. Partner powiedziałby, że chciałby wyjść wieczorem z kolegą. Partnerka w między czasie ogarnęłaby siebie. Każdy byłby zadowolony. 
Mężczyźni mają ogromny problem z pantoflarstwem. Boją się, że kobiety zaczną im rozkazywać. A od antypantoflarstwa bardzo blisko do chamstwa. Niestety. Chciałabym nadmienić, że prośba kobiety o zrobienie czegoś, czy zgoda faceta na decyzję, którą ona podjęła, wcale nie oznacza, że jest się Papciem! Raz ja zrobię coś o co prosisz, raz Ty! Mnie nie czyni to Twoją służebnicą, ani Ciebie moim nadwornym Papciem :-) 

Jako, że na tapecie ustawa śmieciowa, przytoczę scenkę na czasie:
- Wynieś śmieci. 
- Teraz? Oglądam film. Czy to nie może poczekać do jutra?
- Tak, teraz! Nie może!
- Dobrze kochanie...
Nie brzmi dobrze, prawda? Rozkaz? Nie lubimy tego. A może by tak spróbować inaczej?
- Kochanie, czy możesz wynieść śmieci?
- Teraz? Oglądam film. Czy to nie może poczekać do jutra?
- Strasznie wali rybą. 
- Czy ryba może poczekać na reklamy?
- Może. 
I co? Lepiej? Można z żartem? Można :-) 

Nie wydawajmy sobie poleceń. Panowie nie bądźcie Papciami. Grajmy według wspólnie ustalonych zasad partnerskich, a nikt nikomu nie zarzuci braku męskości. Taka tam symetria praw ;-)

Pozdrawiam!
PS

poniedziałek, 15 lipca 2013

Alfabet Relacji. "B" jak Bezinteresowność.

Urlop i Pylon zainspirowali mnie do napisania dziś drugiej części Alfabetu. Wzięłam kolejną literkę, czyli "B". Temat? Bezinteresowność

Działania nie poparte chęcią otrzymania czegoś w zamian. Gesty płynące prosto z serca. Pomoc. Rozmowa. Słuchanie. Rada. Milczenie. Dobrze jest otaczać się ludźmi, którzy bezinteresowność mają we krwi tak, jak ja sarkazm. Bliskie mi osoby są nieprawdopodobnie bezinteresowne. Bardzo dobrze znam powiedzenie "umiesz liczyć? Licz na siebie", jednak wiele niecodziennych sytuacji pokazało mi, że istnieją w moim otoczeniu tacy, którzy potrafią rzucić wszystko, gdy zachodzi taka potrzeba. 

Artykułowanie woli otrzymania pomocy wielu osobom przychodzi z trudem. Mi przychodzi. Pewnie przez to, że zbyt długo definicja słowa samodzielna, oznaczała dla mnie "sama i dzielna" :-) A mimo, że wielokrotnie przeżywałam zawód na drugim człowieku, wielu osobom udaje się nadal pozytywnie mnie zaskoczyć. Im dłużej kogoś znamy, tym łatwiej rozumiemy, kiedy powinniśmy działać. Trudniej mają ci, którzy nie znają nas jeszcze zbyt dobrze. Dlatego pomóżmy im, aby później uniknąć sytuacji w stylu:
- Mam przyjechać?
- Nie, spoko. Dam radę.
- Na pewno?
- Na pewno.
Ku*wa nie przyjechała!
I bądź tu człowieku mądry. Skąd druga osoba ma wiedzieć, że powinna się domyśleć, jeśli dopiero Cię poznaje? Nie bójmy się zapytać ze strachu przed odmową. Jeśli takową usłyszymy, trudno. Po prostu odkreślimy z listy bezinteresownych ;-)

Kiedyś siedziałam sama w mieszkaniu, w totalnie fatalnym nastroju. Otworzyłam wino i zawinęłam w koc. W pewnym momencie zadzwonił telefon. Star chciała poinformować, że właśnie przekroczyła granicę Polski. Starałam się zachowywać normalnie, tak, aby nie zorientowała się, że u mnie wcale nie jest w porządku. Jednak nie dała się oszukać. Wychwyciła mój stan i od razu powiedziała, że koniecznie musimy się zobaczyć. Naprawdę była to ostatnia rzecz, na którą miałam wówczas ochotę. Chciałam, aby wszyscy zostawili mnie w świętym spokoju. Nie dawała za wygraną. Powiedziała, że mnie zna i wie, że Jej potrzebuję. Kłamałam jak z nut. Czy to Ją zniechęciło? Nie. Pół godziny później zapukała do drzwi z piwem i pizzą.
- Dobrze, że jesteś - powiedziałam z uśmiechem. 
- Za długo się znamy - odpowiedziała. Ta wizyta przywróciła mnie na właściwe tory. 

Bezinteresowność wiąże się z troską. Kiedy Ci na kimś zależy, troszczysz się o niego. Na różne sposoby i z różnych powodów. Montujesz moskitierę na balkonie, aby w nocy komary nie podgryzały tyłka Twojej ukochanej. Bezinteresownie, bo z troski. Kupujesz termokubek swojej dziewczynie, bo wiesz jak uwielbia kawę, a przed pracą nie ma w domu czasu jej wypić. Bezinteresownie, bo z troski. I jeszcze wiele innych znanych mi przykładów mogłabym tu wymienić. Z tego miejsca podziękuję wszystkim tym, którzy pomogli mi z Pylonem :-)

Bezinteresowność zawsze do nas wraca. Jak bumerang. Ponieważ wychodzi z serca i naturalnego działania, pod wpływem instynktu. A prędzej, czy później, ktoś odwdzięcza się tym samym, ale nie dlatego, że "wisi Ci przysługę". Bezinteresowność nie ma nic wspólnego z "No dobra, pomogę Ci".  Dając coś od siebie, tym samym sprawia się radość lub ulgę drugiej osobie. Nawet jeśli ona o to nie prosi. Uważam, że ludzie bezinteresowni są wewnętrznie szczęśliwsi.

 Dobranoc się z Państwem :-)
 PS

niedziela, 14 lipca 2013

Alfabet Relacji. "A" jak Akceptacja.

Nadszedł czas na trochę zmian, dlatego zgodnie z obietnicą rozpoczynam cykl Alfabetu Relacji. Dzisiaj pierwsza literka. Na facebooku zapytałam Was, o czym chcecie przeczytać, o analizowaniu, czy akceptacji. Posiłkując się głosami, postanowiłam wybrać Akceptację.

To słowo ma dla mnie wiele znaczeń. W codziennych sytuacjach mamy do czynienia z wyborami, podejmowaniem decyzji, a co za tym idzie, z ich akceptowaniem, bądź odrzucaniem. To samo dotyczy relacji. Co to w ogóle znaczy akceptować kogoś?

Wszyscy mamy wady i zalety. Żadne z Nas nie jest nieomylne i obiektywne, jeśli mowa o swoim własnym charakterze, czy osobowości. Akceptacja drugiego człowieka nie jest 0-1. Istnieją pewne cechy, które generalnie mogą Nas irytować. Natomiast, gdy ostatecznie dostrzegamy je w drugim, bliskim Nam człowieku, możemy mimowolnie i nieświadomie przymknąć na nie oko. Dlaczego? Ponieważ akceptujemy tę konkretną osobę, za całokształt jej istnienia. Możemy nie zgadzać się z pewnym postępowaniem, ale nie odrzucamy jej. 

Wydaje mi się, że powodem 100% akceptacji drugiego człowieka jest to, że zależy Nam na nim. Im dłużej go znamy, im lepiej go poznajemy, tym poziom akceptacji jest wyższy. Na akceptację składają się ważne cechy, podobny pogląd na życie oraz te małe codzienne pierdoły, które ostatecznie kształtują obraz bliskiej Nam osoby. Tylekroć przechodziliśmy przez złe i przykre doświadczenia, które zostały Nam dorzucone w pakiecie w ramach podróży "ŻYCIE", że idąc przez nie, podświadomie marzymy, by w końcu na trasie spotkać kogoś, kto powie - Ej Ty! Akceptuję Cię takim jakim jesteś! Biorę Cię w pakiecie!

Zaakceptować kogoś, to okazać zrozumienie. Nawet jeśli do końca nie zgadzamy się z czyimiś decyzjami., czy poglądami. Ale ze względu na akceptację, szanujemy je. Dlaczego? Ponieważ Naszym priorytetem jest szczęście drugiej osoby i codzienny uśmiech na jej twarzy. Tak jak rodzic, który akceptuje swoje dziecko, bez względu na to, czy jego wizja przyszłości jest zgodna z koncepcją rodziciela. Tak jak przyjaciel, który akceptuje drugiego, ponieważ zależy mu na nim. Tak jak partner, który akceptuje swoją partnerkę, gdyż przedkłada jej dobro ponad swoje własne. Ponieważ oni wszyscy chcą nawzajem swojego szczęścia. 

Dziś, parę godzin temu, przyszło mi zaakceptować pewną sytuację. Nie planowałam tego, ale co zrobić. W centrum jednego z miast śląskiej aglomeracji, na środku dwupasmówki dojrzałam zagubionego szczeniaka. Samochody przejeżdżały z prędkością 90km/h i pewnie zostałby po chwili potrącony. W sekundzie wybiegłam z auta wstrzymując ruch. Podbiegłam do tego maluszka i chwyciłam go na ręce. Wyrzutek. Niczyj. Razem z Nutą wzięłyśmy go ze sobą. Położył się na Jej kolanach i trzęsąc się ze strachu, po kilku sekundach zasnął. 
- Sympatia... uratowałaś psa. Teraz jest Twój - powiedziała.

Jechałam z nim sama do domu, ciągle do niego mówiąc, że jakoś to będzie i że ogarniemy. A on patrzył na mnie tymi swoimi pięknymi, jednocześnie przerażonymi oczami. Byliśmy u weterynarza. Jest zdrów jak ryba. Waży 1 kilogram i ma dwa miesiące. Przywiozłam go do domu i nakarmiłam. Spojrzał na mnie, wgramolił się na kolana i przytulił. Okazaliśmy sobie pełną dawkę zaufania. Jak mogłabym go nie zaakceptować, jeśli on właśnie zaakceptował mnie? 

Nie wiem, czy ze mną zostanie. Ale na pewno nie trafi do schroniska. Chcę, aby miał dom, w którym nie będzie siedział sam po dziesięć godzin dziennie. Dlatego, że najważniejsze jest dla mnie jego szczęście. Staram się myśleć racjonalnie, choć jest to piekielnie trudne. Wystarczyło parę chwil z tym Paszczakiem, a on po prostu ukradł moje serce. Jeśli nie znajdzie się nikt, kto zapewni mu spokój, zostanie ze mną. Ale na chwilę obecną, jest mój. Może tak właśnie miało być? Taka mała, wielka próba akceptacji? Szanowni Państwo, Mój Pies wabi się Pylon :-)

Pozdrawiam ciepło,
PS




poniedziałek, 8 lipca 2013

Jak być powinno, czyli o normalności i nienormalności.

Pewna Osoba zainspirowała mnie do napisania o normalności. Zapytała, czy zamiast pisać o ciulach, nie mogę napisać o ludziach normalnych. Ok. Napiszę. Ale co to jest normalność? 

Według definicji to mieszczenie się w ogólnie przyjętych przez społeczeństwo normach. Coś w stylu, że każdy Polak to katolik. Proszę nie mylić ze stereotypami. Według mnie normalność to pojęcie względne. Na przykład, w mojej umowie najmu mieszkania widnieje zapis, o zużyciu lokalu w granicach normy. Czy jeśli przypadkiem Lena wjechała rowerem w ścianę i zostawiła na niej ślad opony, jest to normalne? Dla Leny tak, dla właścicielki mieszkania, które wynajmuję, niekoniecznie. Będzie trzeba malować.

Często słyszymy określenia w stylu "On jest taki normalny, inni niż wszyscy". Czyli, że co? Nie pije wódki? Nie bije żony? Gotuje? No właśnie. To, w jaki sposób rozumujemy pojęcie normalności, zależy od wielu czynników. Dla mnie normalny to taki, który w podobny sposób do mnie postrzega rzeczywistość. Według mnie, normalność ma się nijak do ogólnie przyjętych i panujących zasad.

A jak się to ma do relacji damsko-męskich? Każdy z Nas poszukuje normalnego partnera. Kogoś, przy kim będzie mógł poczuć się naturalnie. Bez jakiejkolwiek ściemy. Bez gierek. 100% siebie. Kogoś, przy kim nie musi się zastanawiać, czy może zachowywać się tak jak lubi, czyli normalnie.

Kim dla mnie jest normalny człowiek? To taki, który mnie akceptuje. Nie ocenia przez pryzmat pewnych zachowań. Dostrzega wewnętrzne JA. Kiedy zobaczy mnie skaczącą jak dziecko na widok Stinga, nie pomyśli "No jakaś nienormalna!". Jeśli jestem, trudno. Lubię moją nienormalność i cieszę się z obecności innych postrzelonych w moim życiu. 

Płaczę na reklamie Pedigree i Oreo, i szanuję każdego, kto przyzna, że płacze na bajkach, czy komediach romantycznych. Bez względu na to, czy jest kobietą, czy mężczyzną. Jest normalny, bo potrafi się do tego przyznać. Szczerość jest normalna.

Żyjemy według pewnych ogólnie przyjętych zasad. Dostosowujemy się do norm kulturowych i społecznych. Kiedy jednak poczujemy coś, co przez innych mogłoby zostać odebrane, jako nienormalne, zaczynamy odczuwać wyrzuty sumienia. Czy słusznie? Jeżeli mężczyzna wyzna kobiecie miłość po krótkiej znajomości, to połowa społeczeństwa okrzyknęłaby go NIENORMALNYM! Kiedy pracodawca przyjmuje na stanowisko osobę bez doświadczenia, jego współpracownicy zarzucą mu NIENORMALNOŚĆ! A jeżeli po prostu czujemy, że robimy dobrze? Mimo wszystkich negatywnych sygnałów spływających do nas z zewnątrz? Wiele osób, które znam doszukuje się, w nietypowym zachowaniu, drugiego dna. A może czasem, po prostu drugiego dna nie ma?

Wiecie co? Zapomnijmy o "nie wypada" i celebrujmy naszą nienormalną normalność wśród podobnych Nam ludzi.

Pozdrawiam
PS

poniedziałek, 1 lipca 2013

"Będziesz chodzić ze mną na poważnie?", czyli o utrzymaniu napięcia w związku.

"Kate wyjmowała zakupy z samochodu, zastanawiając się, czy mąż wrócił już z pracy. "Chyba go nie ma" - pomyślała kierując się do kuchni. I wtedy zobaczyła balony, tuzin kolorowych balonów unoszących się w kuchni. Do jednego przywiązane były dwie koperty. Na jednej napisano: "Otwórz mnie pierwszą". W środku znajdował się liścik: "Idź do salonu, włącz magnetofon, a potem usiądź i przeczytaj drugi list."
Śmiejąc się Kate poszła do salonu i włączyła magnetofon. Usłyszała Only You Plattersów. To naprawdę było wspaniałe! Piosenka przywiodła szczęśliwe wspomnienia z czasów, kiedy ona i Louis zaczęli ze sobą chodzić. Otworzyła drugą kopertę:

Gratulacje! Wygrałaś Randkę Marzeń na Alei Wspomnień ze wspaniałym facetem, który kocha się w tobie na zabój. Zastosuj się dokładnie do poniższych instrukcji:
1. Weź długą kąpiel. Zamknij oczy i przypomnij sobie, jak przyjemnie było przygotowywać się na randki w latach licealnych.
2. Ubierz się na wieczór. Musisz mieć na sobie skarpetki, tenisówki i spódnicę. Kiedy się będziesz ubierać, słuchaj reszty taśmy, żeby wprowadzić się w odpowiedni nastrój.
3. Wyjdź z domu o 6:30. Idź na Main Street i Pier Avenue. Przy drugostorze na rogu czekaj i wypatruj faceta na luzie z wyrazem miłości w oczach. A teraz zacznij się już przygotowywać i nie spóźnij się. Przed tobą cudowny wieczór.

Twój ukochany Louis.

Kate nie mogła się już doczekać, żeby się wreszcie przekonać, co Louis dla niej przygotował. Weszła do wanny pełnej piany i leżała w niej tak długo, aż poczuła się kompletnie odprężona. W szafie znalazła starą plisowaną spódnicę, do której włożyła sweter, białe skarpetki i tenisówki. "Wyglądam teraz dokładnie tak, jak w czasach szkolnych" - pomyślała.
Stojąc później na ulicy czuła podekscytowanie, wręcz zdenerwowanie. Zobaczyła Louisa, który z uśmiechem szedł w jej stronę. Miał na sobie starą szkolną marynarkę. Nawet włosy zaczesał do tyłu!
- Cześć mała - powiedział. - Wybierzesz się ze mną do miasta?
- Jasne - zachichotała Kate.
- Wyglądasz wspaniale - dodał Louis.
Kate zarumieniła się. "Dlaczego się rumienię? - pomyślała. - Przecież to mój mąż!" Ale tak świetnie się bawiła.
- Dokąd idziemy? - zapytała.
- Zobaczysz - odparł Louis.
Najpierw wziął ją do cukierni, gdzie zjedli przy kontuarze, tak samo jak w czasach, kiedy ze sobą chodzili. Potem wsiedli do samochodu i Louis włączył kasetę z ich ulubionymi piosenkami z lat pięćdziesiątych. Zapadał zmrok, kiedy Louis wjechał do kina dla zmotoryzowanych!
- Nie byliśmy w takim kinie od lat! - zawołała Kate.
Louis kupił prażoną kukurydzę, po czym oboje usiedli wygodnie na tylnym siedzeniu, by obejrzeć film.
- Masz jeszcze siły? - zapytał po skończonym seansie.
- Jasne! - odparła Kate.
Louis pojechał więc do nocnego klubu, w którym urządzono Noc Lat Pięćdziesiątych. Oboje z Kate śmiali się i tańczyli. 
Później, zamiast skierować się do domu, Louis ruszył w stronę przedmieść.
- Dokąd jedziemy? - zapytał.
- Zobaczysz - odparł z chytrym uśmieszkiem.
Kate uświadomiła sobie, że mąż zabiera ją na randkę w samochodzie! Zatrzymał auto na wzgórzu, z którego rozciągał się widok na miasto, włączył kasetę Plattersów, po czym z błyskiem w oku zwrócił się do Kate:
- Chcesz chodzić ze mną na poważnie? - zapytał.
- Na zawsze - odrzekła i osunęła się w jego czekające ramiona.
To prawdziwa historia. A najpiękniesze w niej jest to, że Louis i Kate są małżeństwem od dwudziestu pięciu lat! Dzisiaj są w sobie bardziej zakochani, niż kiedy się pobierali, ponieważ znają sekret, jak sprawić, by miłość kwitła. 
Magiczny związek nie zdarzy się nam tylko dlatego, że się zakochaliśmy. Musimy dołożyć starań, by magia wciąż trwała."
( dr Barbara De Angelis, Ja kocham, Ty kochasz.)

Czytając ten fragment książki naprawdę się wzruszyłam. I mówię to bez mojego wrodzonego sarkazmu. Wiecie dlaczego? Ponieważ marzę o takiej chwili. Dlatego, że ogarnia mnie radość na myśl o takich parach. Część z Was pewnie pomyśli, że takie rzeczy to tylko w książkach albo w filmach. Że Was to nie dotyczy. Szczerze? To może być historia każdego z Nas. Wystarczy chcieć. Ja chcę.

Kiedy ostatnio zostawiliście swojemu partnerowi/partnerce krótki liścik? Przyczepiliście karteczkę ze słowami "Kocham Cię" na lodówce? Czy w ciągu ostatniego miesiąca, dwóch, roku... zrobiliście coś, by zaskoczyć ukochanego/ukochaną? Kiedy wysłaliście pikantnego sms-a w ciągu dnia do męża/żony (swoich oczywiście ;-)). Jeśli odpowiadacie pozytywnie na jakiekolwiek z powyższych pytań, z pewnością znacie uczucie przyjemnego napięcia, które temu towarzyszy. 

Czy to takie trudne? Nie. Myślę, że znacznie więcej energii wkładamy w nieporozumienia i kłótnie. Oczywiście, notka pozostawiona na szafce nocnej nie rozwiązuje istniejących problemów, ale z pewnością jest dobrym początkiem i właściwym kierunkiem, by okazać uczucie, którym darzymy drugą osobę.

Najsmutniejszą rzeczą w długotrwałych związkach, którą dane mi było zauważyć, jest znudzenie i obojętność skierowana w stronę partnera/partnerki. Skąd one się biorą? Gdzie mają swój początek? Otóż w Naszych głowach. Brak szczerych rozmów o pragnieniach i potrzebach, zamiatanie pod dywan i ignorowanie uczuć drugiej osoby, po jakimś czasie sprawiają, że zamiast czuć podniecenie na myśl o wyjściu na randkę do restauracji, myślimy o tym, jak o kolejnym obiedzie z mężem poza domem. 

A gdzie te emocje?! Ten dreszczyk, który towarzyszył Wam na początku, kiedy byliście tacy zakochani? Przecież ta dwójka ludzi nadal tam jest! Czy pamiętacie co rozbawiało Was do łez? Co czuliście, gdy wielkimi krokami zbliżała się data kolejnej randki? Wróćcie do tych momentów. Nie potrzebujecie pieniędzy, by to zrobić, tylko odrobinę pomysłowości i siebie nawzajem! Boicie się? Odczuwacie lekki wstyd? Pytam się przed czym? Przed człowiekiem, z którym biegaliście nagolasa? Błagam! Pozwólcie sobie na odrobinę luzu i wdrożcie na nowo PROJEKT ZAKOCHANIE!!! Powodzenia :-)

Pięknej pogody w serduchach Kochani  i życzę Nam miłości, jak w filmie "Pamiętnik" :-)

PS