poniedziałek, 31 marca 2014

Uniwersytet Miłości, czyli o rozstaniach i innych ludzkich przypadłościach.

Wielokrotnie słyszałam, że mężczyźni chcą być ze mną do końca dni - nie wiadomo tylko czyich i czy nie chodziło przypadkiem o koniec dni miesiąca lub roku. Niech pierwszy rzuci kamień, kto nie obiecywał. Ja obiecywałam. Czy tak czułam? Na dany moment - oczywiście. Dziś moi Drodzy przyjrzymy się różnym przypadłościom towarzyszącym miłosnej edukacji.

Początki studiów relacji zawsze są wspaniałe. Gdyby takie nie były, związki nie dotrwałyby do najbliższej sesji.  Potem nadchodzi moment, gdy dwoje ludzi postanawia ze sobą zamieszkać lub od razu się pobrać. Inni próbują kociej łapy. Są nieziemsko szczęśliwi, jak to na studiach.

Kolejno, zgodnie z planem, zaczynają się typowe zajęcia z docierania. Trenowane są przyjaciółki, mecze z kolegami, mamusie i kariery. Wszystko po to, by przygotować się do egzaminu z cierpliwości. Jedni zdają bezproblemowo w terminie zerowym, inni podchodzą do pierwszego, kolejni sukces osiągają dopiero w sesji poprawkowej po skorzystaniu z wiedzy roczników wyżej. Dzięki temu zostają dopuszczeni do realizowania przedmiotu fakultatywnego "Zaangażowanie i rozwój związku - poziom średnio zaawansowany". Zdarzają się też tacy, którzy uznają, że Uniwersytet Miłości nie jest dla nich i oddają się typowo kawalerskim uciechom, dając się tym samym skreślić z listy. Życie - nie każdy przecież musi studiować...

Istnieją tacy ludzie, którzy poznając się w latach młodzieńczych trwają przy sobie całe życie. To nie tak, że przez 40 lat nie zerknęli ukradkiem na inne istoty stąpające po ziemi. Oczywiście, że spojrzeli i to nie raz. Oni po prostu potrafili podjąć dojrzałą decyzję o byciu w stałym związku. Można przyjąć, że postanowili zostać na Uniwerku, by robić doktorat z Miłości. Każdy natomiast ma prawo wybrać dla siebie specjalizację dostosowaną do własnych możliwości.

Dlatego też istnieją tacy, którzy składają obietnice bez pokrycia. Żyją tu i teraz, nie bacząc na to, co będzie jutro. Nie szanują uczuć innych ludzi. Robią sobie wagary od codzienności, która jest nieodłącznym elementem związku. Często zmieniają kierunki, by prowadzić nieustanną weryfikację studentek i studentów. Teoretycznie są w stałym związku, a tak naprawdę, gdy tylko pojawi się nowa opcja, rzucają wszystko i podążają z ciekawszym nurtem. Rodzina? Dzieci? Przecież można mieć kilka. Po co pielęgnować wieloletnią edukację, skoro tak łatwo można przeskoczyć na wieczorowo-weekendowe studium dla (nie całkiem)dorosłych?

Tak naprawdę człowiek musi znaleźć swoją, właściwą mu ścieżkę. Jeśli czuje, że nie jest szczęśliwy w życiu, które prowadzi i w związku, w którym jest, powinien coś zmienić. To nie znaczy, że ma wszystko rzucić i szukać lepszej opcji. Ta, po jakimś czasie, znów może okazać się niewłaściwą - a naprawdę ciężko jest wrócić na przerwane studia. Każdy musi odbyć własną walkę, ale zawsze, powtarzam zawsze, w zgodzie z sumieniem i poszanowaniem drugiego człowieka. 

Nie wolno nam bawić się uczuciami innych. Chcemy edukować się na innym kierunku? Nie ma sprawy. Najpierw jednak wypełnijmy kartę obiegową i załatwmy formalności na pierwszym.

Mój Tata zawsze powtarzał, że jeśli nie będę się uczyć, skończę sadząc bratki przed teatrem - nikomu nie uwłaczając. Uczyłam. Miewałam wzloty i upadki. Tak naprawdę przez te wszystkie lata doskonaliłam się z życia. Kiedy wychodziłam za mąż, myślałam, że wiem bardzo dużo. Teraz wiem, że nauczyłam się żyć w rzeczywistości, którą wykreowałam i pozwoliłam stworzyć innym. Później rozmarzyłam się w związku z Bobem Budowniczym i nie byłam do końca szczęśliwa. Teraz, gdy poznałam prawdziwego Partnera, wiem, że jeszcze długa droga przede mną. Zdaję kolejne egzaminy, choć czasem zdarzają się poprawki. Wiem, że wybrałam właściwy dla siebie kierunek. Tego życzę i Tobie. 

PS


wtorek, 4 marca 2014

Odgrzewany związek i plan B, czyli powrót do przeszłości.

Jeden z Waszych maili nakłonił mnie do poruszenia tematu "odgrzewanych związków". Jest to bardzo emocjonujący problem, który moim zdaniem wymaga komentarza.

Powiedzmy, że wczoraj na kolację zrobiłam spaghetti bolognese. Dziś po powrocie z pracy odgrzewam porcję, która pozostała. Makaron, który wczoraj był al dente, dziś pozostawia wiele do życzenia. Sos się przypala, przywiera do patelni i nawet, gdy posypię go świeżo startym parmezanem, nie pomaga. Czy to oznacza, że jestem złą kucharką? Nie. To znaczy, że odgrzewane dania nie smakują równie dobrze, jak te konsumowane świeżo lub makaron był po prostu do dupy. To samo tyczy się związków. Jeżeli dokonujemy wyborów, prosimy, by On więcej nie przyjeżdżał, nie odbieramy od Niej telefonów, a Oni ostatecznie posłuchali... chyba już mamy pewność, że "przetrawili" sprawę. 

Jeżeli usłyszysz od partnera, że nie chce z Tobą być, że Cię nie kocha, nie bądź Desperatą (tak - ten temat dotyczy obu płci). Nie bez powodu Eliza Orzeszkowa napisała, że "najsmutniejszym z żebractwa żebractwem, jest o wzajemność dla miłości prosić".
Inną kwestią jest rozstanie, gdy dochodzi do zwyczajnych nieporozumień, niedopowiedzeń, braku rozmów.
Ale w tym miejscu zadaj sobie podstawowe pytanie, czy gdyby w sytuacji wspomnianej powyżej, partner chciałby, aby Wasza relacja dalej trwała, pozwoliłby Ci odejść? Gwarantuję Ci, że jeśli prawdziwie by kochał, nie odpuściłby.

Odpuszczamy wtedy, gdy nie kochamy i gdy ktoś nie kocha nas. W innych przypadkach negocjujemy z sercem i rozumem indywidualnie.
Jedni walczą o związek po zdradzie, inni godzą się na rozstanie. Miłość jest tak skomplikowana, że aż niepojęta. Nie ma na nią jednej sprawdzonej recepty. 

Ważnym jest, by w momencie gdy mamy wątpliwości, czy pomimo podjętej decyzji o zaprzestaniu widywania zadzwonić, powinniśmy zadać sobie proste pytanie: Czy chcemy być przysłowiową Super Babką, czy nie? Czy Super Babka dzwoni za facetem? Czy Super Babka zastanawia się, czy jest odpowiednia dla wybranego (przez siebie) mężczyzny? Nie. Super Babka tak ogarnia temat, że mężczyzna do niej lgnie. Super Babka nigdy nie może być na każde skinienie palca mężczyzny. Tańczy inaczej niż on zagra.

Odpowiedzmy sobie na pytanie, czy chcielibyśmy być w związku z kimś, dla którego nie jesteśmy wyjątkowi? Może inaczej. Czy uważamy, że partner, który w końcu trafił na właściwą osobę, tę wyjątkową, łatwo by odpuścił?

Dałaś mu do zrozumienia, że nie interesuje Cię układ "spotykania się" i bycia czyimś planem B, nawet jeśli czas spędzany razem należał do cudownych? Powiedziałeś jej, że gierki w "mam czas tylko w czwartki między 17:00-17:30" dłużej Cię nie bawią? Za to ode mnie wysoka piątka!
 

Jeśli osoba, z którą się spotykasz mówi wprost, że nie szuka związku - posłuchaj jej. Oficjalnie nikt nie szuka stałej relacji. To się dzieje samo. Nie da się zaplanować miłości. 
Miłość znajdziesz wtedy, gdy zorientujesz się, że dobrze Ci tak jak jest. Że jesteś szczęśliwy.
Nie możesz starać się być Super Babką czy Super Gościem. Po prostu pewnego dnia przyjdzie taki moment, że poczujesz: Ok. Jest dobrze. Jest MI dobrze. 
Bycie SB i SG weszło Ci w krew.
 
Życzę Wam i sobie, że w życiu będziemy podejmować słuszne dla siebie decyzje. Nie takie, jakich oczekują od nas inni. Nikt nie ma prawa mówić nam co jest dobre, a co złe. Musimy słuchać intuicji. Możemy powiedzieć ostro i wyraźnie - Nie! Zasługuję tylko na to co dobre. - albo zaprosić ex partnera na kawę. To jest Twoje życie i zrobisz co uważasz. Ważne jest, by usiąść pewnego wieczoru, na spokojnie z lampką wina lub herbaty i wsłuchać się w siebie. W to,
czego chcesz od życia i czego oczekujesz od związku.

Pozdrawiam,
PS

sobota, 1 lutego 2014

Zmiany na lepsze i randka z Notarem, czyli podsumowanie roku.

31 stycznia 2013 siedziałam w swojej kawalerce na 10 piętrze i otworzyłam butelkę ulubionego Jacobs Creek. Odpaliłam papierosa i założyłam bloga. Tego dnia zostałam Panią Sympatią. Hejterką ciuli i desperatek, powierniczką Waszych e-maili, wojowniczką normalnych relacji damsko-męskich. Początkowo pisałam dla siebie nie wiedząc, czy ktokolwiek będzie czytał moje teksty. Pamiętam tę niezwykłą radość, gdy odkryłam początkowe 100 wejść na bloga (minus moje przyjaciółki i Mamę ;-) ) oraz  nieprzespaną noc po przeczytaniu pierwszego e-maila. Chęć poukładania siebie dostała dodatkową motywację - Was. 

Minął rok, a ja jestem coraz szczęśliwsza. Siedzę w sobotni wieczór w domu popijając wino i piszę posta. W nogach leży Pylon. Notariusz grzebie coś w komputerze i co parę chwil przychodzi dać mi kontrolnego całusa próbując dojrzeć, o czym piszę. 
Jestem też spokojniejsza. Nabrałam dużego dystansu do otaczającego mnie świata i ludzi. Od roku mam przy sobie tylko wyjątkowe osoby, które dają mi dużo energii i wsparcia. Skąd ta pewność? Wystarczy, że pomyślę o którejkolwiek z nich i wiem, że o każdej porze dnia i nocy rzucą wszystko i będą przy mnie. I vice versa.

Mam przy sobie wspaniałego Mężczyznę. Najlepszego jakiego znam. Prawego, odpowiedzialnego, pracowitego i opiekuńczego. Faceta, który w garniturze po dwunastu godzinach pracy zmywa naczynia, tylko dlatego, że ja nie lubię. Mężczyznę, który potrafi mnie zawsze rozśmieszyć, nawet gdy wchodzę do domu z wyrazem twarzy mówiącym "to nie był mój dzień". Jestem w związku z Facetem, który bez zastanowienia się, zadaje mi pytanie - dziecko za pół roku? Panie i Panowie, mam przy swoim boku PARTNERA. 

Poznałam Go wtedy, gdy byłam gotowa. Tak naprawdę gotowa. Wtedy, kiedy przestałam myśleć o tym czego nie chcę. Skupiłam się wyłącznie na swoich pragnieniach i odkryłam, że jestem szczęśliwa i ustabilizowana. Po czym poznałam, że nie szukam związku? Po tym, że nie dążyłam desperacko do naszego spotkania, gdy do pierwszego nie doszło. Dokładnie, ponieważ Notariusz odwołał naszą randkę na godzinę przed. Szykowałam się już do wyjścia, kiedy zadzwonił i poinformował, że musi zostać dłużej w kancelarii. Umówiliśmy się na telefon na tydzień później, przy czym zaznaczyłam, że będę mieć czas dopiero w połowie kolejnego miesiąca. Przyjął do wiadomości. Nalałam sobie wina i zadzwoniłam do Prawniczki:
- Zgadnij gdzie jestem?
- ?
- Jestem nie w drodze na randkę! Kogo Ty mi przysłałaś ?! Odwołał!
- Co ??? Niemożliwe...
- Możliwe. Na godzinę przed!
- Ale przeprosił?
- Właściwie to nie do końca...
- Niemożliwe!
- Nie wiem, czy się z nim ostatecznie spotkam . Muszę to przemyśleć...

Minął tydzień. Nie zadzwonił. Skreślił się definitywnie. Nastawiłam się zdecydowanie na "nie". 15 maja zadzwonił i wesołym głosem powiedział:
- Cześć... Dzwonię w połowie miesiąca zgodnie z ustaleniami  :-) Kiedy możemy się spotkać?
- Cześć. Hmm... na telefon byliśmy umówieni w zeszły piątek... Nie zadzwoniłeś, a więc sorry. 
- Eee... ???
- Przegapiłeś swoje dwie szanse. Nie lubię, gdy ktoś nie szanuje mojego czasu, a więc dziękuję, ale nie jestem już zainteresowana :-)
- Wiesz co, chyba źle się zrozumieliśmy. Myślałem, że mam zadzwonić w połowie miesiąca.
- Trudno.
- Nie rozumiem, ale ok.
- No to na razie :-)
- Na razie...

Całe pięć minut byłam z siebie dumna. Potem wyszła z balkonu moja siostra i opieprzyła mnie z góry na dół. Już nie byłam taka pewna swego. Kiedy kładłyśmy się spać, zapytała:
- A co jeśli właśnie straciłaś miłość swojego życia?
- No tak mi nie mów! Przestań! I tak go nie znam, więc nie mam czego żałować.
- Może właśnie masz.
- I co teraz?!
- No teraz to już musztarda po obiedzie.

Rano zadzwoniłam do Prawniczki mówiąc jej o spóźnionym telefonie i mojej dojrzałej decyzji. Nie okazała wyrozumiałości. Przybrała postawę matki swatki, kazała schować dumę do kieszeni i wyjść z Nim chociaż na kawę. Jeśli nie dla siebie, to chociaż dla Niej. Zgodziłam się i napisałam e-maila, że wszyscy jesteśmy tylko ludźmi oraz do trzech razy sztuka - kawa? Zgodził się. Umówiliśmy się na następny dzień. Wieczorem napisał sms-a:
"Już jestem. Mam szarą bluzę, beżowe spodnie i 188cm wzrostu :-)"
"A ja czerwone usta i 21 cm mniej ;-)"

No i klik. Tylko wina już starcza na krócej ;-)




niedziela, 26 stycznia 2014

TAK czy NIE, czyli o ponownym zamążpójściu i ostrzeżeniu przed kolejną błędną decyzją.

Jak podaje autorka książek Marriage Rules i The Dance of Anger - Harriet Lerner, połowa rozwiedzionych kobiet wychodzi ponownie za mąż w przeciągu 5 lat, natomiast 75% w ciągu 10 lat. Prawda jest taka, że po rozwodzie czy poważnym związku partnerskim, ostatnią rzeczą, na którą mamy ochotę jest ponowne wybieranie tortu weselnego. Wstrząs po rozstaniu i cała negatywna energia powinna zostać skumulowana w jedną wielką kulę siły i skierowana na coś zdecydowanie innego - na powrót do siebie. Po co? Po to, by odnaleźć wewnętrzny spokój i by następny partner nie okazał się kolejnym eks-mężem.

Nie każdy facet stąpający po ziemi jest potencjalnym ciulem. Wielu z nich prawdopodobnie pojawia się w niewłaściwym momencie życia kobiet "dochodzących do siebie". Dopóki same nie zrobimy ze sobą porządku, nawet Księciunio w całej swej okazałości nie pomoże. Jak więc pójść do przodu i nie popełniać błędów z przeszłości?

Najważniejsze to dać sobie czas. Dużo wody w Wiśle musiało upłynąć zanim uświadomiłam sobie, że nic jest lepsze niż cokolwiek. Kilka nieudanych randek, litry wypitego w samotności wina, parę dobrych książek, kilkadziesiąt skłonów z Chodakowską i można ogarnąć cały ten sercowy bałagan. Pokochałam siebie i zrozumiałam, że o uczucie prosić się nie można. O zrozumienie swoich wyborów także. Zauważyłam wiele błędów, które popełniałam w poprzednich związkach. Pierwszym z nich była chęć wyjścia za mąż. Miałam plan na życie - skończyć studia i wyjść za mąż za chłopaka, którego kocham. W czasie studiów pojawił się chłopak, oświadczył i potem już poszło z górki. Najlepszy fotograf, najlepszy kamerzysta i najbielsza suknia z katalogu. Wakat mąż obsadzony. Później okazało się, że były mąż w sumie ślubu nie chciał, a przynajmniej nie tak szybko (dwa lata przygotowań...). Oświadczyny też podobno były wymuszone - nie wiem, nie pamiętam, chyba musiałam być bardzo pijana, kiedy kazałam mu klękać. Teraz rozumiem, że wyjść za mąż można, ale niekoniecznie za aktualnego chłopaka. 

Kolejną ważną sferą, którą należy mieć poukładaną jest sfera zawodowa. Osobiście uważam, że ludzie powinni być ścigani z urzędu za chęć pobierania się przed podjęciem stałej pracy i ustabilizowaniem finansowym. Bardzo miło jest bawić się na swoim weselu za cudze. Wiem, przecież byłam Panną Młodą, która jadła grzybową za pieniądze swoich rodziców. Gdybym miała sama sfinalizować imprezę życia, pewnie nadal byłabym panną. Teraz wiem, że ulegamy naciskom w postaci: wszystkie przyjaciółki są już mężatkami, a wokół same piękne białe sukienki. Chcesz białą sukienkę, idź poprzymierzać. Wesele na 30 osób jest nieatrakcyjne? Spontaniczny ślub nie bardzo? To co jest wobec tego najważniejsze? Impreza czy małżeństwo? Osobiście wyszłabym za mąż jutro w południe i bawiła się na tarasie u Prawniczki w towarzystwie 20 osób, ale aktualnie mam sukienkę w praniu, więc odpada.

Boję się, kiedy widzę te młodziutkie dwudziestokilkuletnie buzie, które z uśmiechem opowiadają o planowanym weselu, te kobietki, które trzęsą się nad wyborem fryzury ślubnej, tych chłopaków, którzy zostawili pierwszą wypłatę w Kruku. Widzę tych adwokatów, którzy zacierają ręce na myśl o kolejnej rozprawie rozwodowej. Żal mi tych, którzy tak jak ja ulegli.
Bo w jaki sposób zbudować szczęśliwe i trwałe małżeństwo, jeśli sami jeszcze nie jesteśmy poukładani? Dopóki nie ukształtujemy swojego dojrzałego życia, na które składa się wiele istotnych czynników, takich jak bliscy ludzie, satysfakcjonująca praca, hobby i rozwój osobisty, dopóty nie znajdziemy prawdziwego towarzysza, któremu warto będzie odpowiedzieć TAK, gdy uklęknie i zapyta - Wyjdziesz za mnie? 

Dla mnie związek to dwie szczęśliwe osoby, które pragną żyć razem. Nie kobieta, która po nieudanym małżeństwie chodzi po ulicach z miną "niech mnie ktoś przytuli". Na tę chwilę nie dziwię się Bobowi Budowniczemu, że mnie rzucił - sama bym się rzuciła. Wprawdzie sposób zerwania był osiągnięciem dna, ale nie w tym rzecz. Ludzie po prostu muszą do siebie pasować. Temperamentem, charakterem i uosobieniem. Nie mają być tacy sami - mają współgrać. Koniec. Kropka.

Znam wiele par, które pobrały się dość wcześnie i są szczęśliwe. Trafili na odpowiednie osoby i zmieniali się w zbliżonym kierunku. I w tym tkwi sekret, by związać się z właściwych powodów, ponieważ zmienimy się jeszcze wiele razy, ale powody, dla których postanowiliśmy być razem, będą zawsze aktualne. 

Dobranoc z uśmiechem :-)
PS


sobota, 28 grudnia 2013

Kłamstwo, Mama lub o cztery lata za długo, czyli o rozstaniu bądź pozostaniu.

Witajcie po przerwie!
Dość długo zajęło mi zebranie materiału na nowy tekst. Dziś jednak usiadłam na kanapie z popołudniową kawą i uświadomiłam sobie - mam to! Zapaliłam papierosa i oto jestem, byście poczytali o niektórych powodach, dla których jedni się rozstają, a inni trwają w swoich związkach. Do lektury!

Kiedy wiążesz się z kimś, Twoja głowa pełna jest pytań o to, czy Wam się uda, czy podjęliście słuszną decyzję itd. Mija jakiś czas, a wątpliwości stopniowo znikają niczym poświąteczne przejedzenie. Bywa jednak tak, że ono nie mija i brzuch boli coraz bardziej. Czasem okazuje się, że to nie tymczasowe gazy, tylko poważne wrzody na żołądku. Zaczynasz leczyć objawy. A może należy pomyśleć o przyczynie? Warto zadać sobie pytanie, czy zależy Ci na całkowitym wyleczeniu i dobrym samopoczuciu, czy tylko na chwilowych, bezbolesnych porywach.

Nie dogadujecie się. Czujesz się tak, jakbyś mówił do ściany. Walka o związek przypomina trening z workiem. Totalny brak interakcji. Żyje w swoim świecie i odzywa się tylko po to, by:
a. poprosić (ba! nakazać!) o coś do jedzenia
b. zwrócić Ci uwagę na burdel w mieszkaniu
c.  ponarzekać
d. odwrócić kota ogonem
Zastanawiasz się, o co chodzi. Ma kogoś? Prawdopodobnie nie. Z obserwacji śmiem stwierdzić, że kiedy ktoś zdradza to:
a. zaciera ślady i przymila się jak nigdy
b. odchodzi
c. nie ma opcji "c"
Powiem wprost i dość brutalnie. Minęło kilka lat, a partner nie kocha Cię i nie ma jaj, by Ci o tym powiedzieć wprost. Zamiast tego pragnie, byś się nim znudził, by zbrzydł Ci do tego stopnia, że nie możesz patrzeć na jego ulubiony kubek. Jest to idealny moment dla Ciebie, byś dokonał prawdziwego rachunku sumienia. Hmm... czyżby okazało się, że... ZALATUJESZ DESPERACJĄ?! Obiadki, prezenciki, wyjazdy, kina, kręgle, kwiatki, koszule, biżuteria i co. Za dobry byłeś i tyle. Wróć. Źle. Nie za dobry - nie byłeś wystarczająco wymagający. Wszystko podałeś na tacy i teraz tą tacą dostałeś w łeb. Dałeś wszystko i swym zachowaniem prosiłeś o miłość. O to nie prosimy - nigdy! Teraz otrzeźwiej i wyrzuć z domu tego niewdzięcznego obiboka. Zasługujesz na prawdziwą miłość i gwarantuję Ci, że kiedy zrozumiesz swoje błędy, będziesz gotowy na nowy, piękny związek, gdzie obie strony o siebie zabiegają. Wówczas zwiążecie się z właściwych powodów i pełną świadomością, że oboje jeszcze kilka razy w życiu się zmienicie, ale nie zaważy to na Waszej relacji. Nie zakochacie się przecież w czerwonej sukience, czy też grze na gitarze w blasku księżyca.

A jeśli nakryjesz partnera na kłamstwie? Co wówczas? Zostaniesz, czy odejdziesz z honorem? Wszystko zależy od tego, czy jest o co walczyć. Jeśli ktoś popełnił głupi błąd i szczerze tego żałuje, zasługuje przynajmniej na możliwość obrony. Ale wcale nie oznacza to, że będzie mu wybaczone (- Piłeś? - Nie piłem. - Czuję!). Gorzej, gdy Wasz związek chyli się ku upadkowi i oszustwo staje się tylko gwoździem do trumny. Wtedy już tylko dziękuję i krzyż na drogę. Nie można oszukiwać kogoś, kogo się kocha. Perfidne kłamstwo jest przecież zaprzeczeniem idei miłości.

A zdrada? Romans? Buzi w obce usta? - Ona wepchnęła mi język w gardło! - krzyknął biedny mężczyzna. Może mamusia będzie współczuć, ale na pewno nie partnerka. Mówcie mi zasadnicza, ale zdrada jest N I E W Y B A C Z A L N A. Jeśli ktoś ma ochotę maczać język w cudzej paszczy, jego brocha. Jeśli szuka odrobiny adrenaliny, proponuję pojeździć maluchem po rondzie. Pod prąd. Bez świateł. W zawiązanych oczach. Wiecie czego nie rozumiem i nie znoszę? Obwiniania wyłącznie kochanków. Wszystkie noże mi się otwierają, gdy słyszę epitety pod adresem tej dziw*i, kur*y, piz*y, która śmiała odbić męża. Winni są oboje. Kochanka i partner oraz kochanek i partnerka. Brzydzę się ludźmi, którzy potrafią całować pod klatką jednego, by na piętrze bzykać się z partnerem. To nie Ceneo, by porównywać różne opcje. Tak jak nie toleruję zdrady, tak też nie rozumiem osób, które takie oszustwo wybaczają. Być może moje horyzonty są za wąskie, ale nie przypominam sobie w przysiędze małżeńskiej gwiazdki przy słowie "wierność". Zdrada to wybór. Spaść z roweru to jest przypadek. Sypiać z kimś na boku, to już nie jest przypadek.

Czasem Mamusie lubią pomieszać nieco w związkach swoich dzieci. Słyszeliście kiedyś hasła w stylu: - To nie jest odpowiednia osoba dla Ciebie. - Zasługujesz na kogoś lepszego! - Zastanów się. Dwa razy w życiu usłyszałam podobne zdanie od moich rodziców, gdy mój chłopak z podstawówki gwizdał na mnie pod domem. Dziś waży prawie 100 kg i jest drwalem. O drugim razie wspominać nie będę przez wzgląd na mojego byłego męża. 
Jednak sprawa potrafi być poważniejsza. Zazwyczaj wtedy, gdy partner okazuje się pierdołą. Zabolało? I słusznie. Tak Panowie, ten fragment dedykowany jest Wam. Nie można mieć ciastka i zjeść ciastka. Zawsze możecie zostać starymi kawalerami mieszkającymi z Mamusiami i ich kotami. Znacie takie słowo jak "szacunek"? A czy wiecie, w jaki sposób Wasza Matka powinna go okazywać Waszej partnerce? Mam idealne rozwiązanie. Nie wpieprzać się. Zwracać się do siebie jak przystało w rodzinie. Traktować kobietę jako największe szczęście, jakie mogło spotkać syna. Pozwolić Wam normalnie funkcjonować. Zająć się swoim życiem i uwolnić syna od wszelkich zobowiązań i obowiązków. Jeśli są tu matki dorosłych synów to również komunikat dla Was - kochacie swoje dzieci? Nie wzbudzajcie w nich wyrzutów sumienia, nie każcie podświadomie wybierać, puśćcie je wolno, by mogły cieszyć się swoim nowym życiem u boku wybranki serca. Nie bądźcie zazdrosne - chciwi tracą więcej.

Partnerzy! Jeśli szczerze kochacie swoich mężów, żony, narzeczone, czy chłopaków - walczcie. Każdego dnia. Nie tylko wtedy, gdy Wasza relacja staje pod znakiem zapytania. Okazujcie sobie miłość każdego poranka i co wieczór. Nigdy nie odpuszczajcie. Nieważne, czy jesteście ze sobą od miesiąca, roku czy dwudziestu lat, połóżcie się dziś do łóżka i zadajcie sobie jedno pytanie: - Czy gdyby On się teraz do mnie odwrócił i się oświadczył, zgodziłabym się? I róbcie tak, by bez względu na to co się dzieje każdego dnia, wieczorem móc odpowiedzieć "Tak".

Pozdrawiam Was ciepło i poświątecznie :-)
PS




niedziela, 17 listopada 2013

Wspólna lodówka, kołdra i święta, czyli Instrukcja udanego mieszkania.

Ostatnio Kebab zarzuciła mi, że moje posty są poniekąd powiązane z Notarem. Zgadza się. Niektóre tak, inne nie. Kiedy byłam singielką, walczyłam z Ciulami. Teraz jestem w związku i nadal piszę o tym, o czym chcę. A, że Ciuli wokół mnie ostatnio jest mniej, to tylko się cieszyć. Jako, że Notar bezapelacyjnie jest facetem, podsuwa mi inspiracje do pisania nowych tekstów. 

Tak jak ostatnio wspomniałam, zamieszkaliśmy razem. Bardzo lubię mieszkać z Notarem. Myje naczynia, nie krzyczy, że moje włosy walają się po podłodze. Dużo mnie przytula i znosi moje humory. Czasami wyprowadza Pylona na spacer - to jest bardzo miłe. Poza tym, że doprawia moją zupę magą, czego nienawidzę, świetnie się dogadujemy. Ma też Mamusię. Tworzymy klasyczną parę. W związku z powyższym, dzisiejszy tekst winien być instrukcją dla wszystkich związków, które obecnie wskoczyły na wyższy level w postaci wspólnego zamieszkania.

1. Sprzątanie/pranie/prasowanie/zmywanie/mycie okien itp. itd.
 Na samym początku warto usiąść i ustalić pewne zasady dotyczące obowiązków domowych. O równouprawnieniu nawet nie wspominam, ponieważ to chyba logiczne, prawda? Kwestią decydującą jest powiedzenie sobie wprost, których czynności nie znosimy wykonywać. Jeżeli ja nie lubię myć naczyń, ale nie mam problemu z prasowaniem i vice versa - możemy się dogadać. Większość konfliktów spowodowana jest skumulowanymi pretensjami - zazwyczaj dotyczącymi całkiem prozaicznych czynności.

2. Budżet
Tu zaczynają się schody. Pieniądze od zawsze są i będą powodem nieporozumień. W wielu związkach kwestia domowego budżetu spędza partnerom sen z powiek. Po pierwsze dlatego, że nikt nie chce zostać odebranym jako egoista, pilnujący wyłącznie swojego konta. Po drugie, co osoba to inne potrzeby. Dobrym rozwiązaniem jest przeznaczenie ustalonej we dwójkę kwoty na tzw. domowe wydatki. Wszystko co wydajemy ponad, jest naszą indywidualną sprawą. Należy jednak pamiętać o tym, że musi być to ustalenie takiej sumy, która nie zrujnuje jednej bądź drugiej strony. Mówię tu o sytuacji, gdzie jeden z partnerów zarabia zdecydowanie więcej i tyle samo konsumuje. Sprawiedliwie oznacza, że każdy daje tyle, ile może. Ważne jest to, by wkład w budżet domowy był wspólny. Pamiętajmy, że nigdy nie warto kłócić się o pieniądze. Jedno jest pewne, nie tolerujemy skąpstwa i egoizmu - nimi się brzydzimy.

3. Moje mieszkanie
Nie zawsze udaje się od razu kupić, czy wynająć wspólne lokum. Czasami jedna ze stron posiada swoje mieszkanie, do którego druga się wprowadza. Bardzo ważne jest, aby nigdy nie dać odczuć partnerowi, że nie jest "u siebie". Jeśli dochodzi do takich sytuacji, to całe to wspólne mieszkanie o dupę rozbić. Należy zagwarantować ukochanej osobie spokój i poczucie, że tworzymy coś razem - lokum jest kwestią wtórną. Hasła w stylu: "u mnie w kuchni", "moje łóżko", "w moim domu" są po prostu nie do przyjęcia.

4. Święta/wyjazdy
I oto dobrnęliśmy do tematu na czasie. Jakie macie plany na Święta? Jedziecie odwiedzić rodziców? Tak? Super. Sami? Ooo... a partner to co? Teraz to już nie wspólnie? Jaka wobec tego jest różnica między byciem razem, a wspólnym mieszkaniem? Tylko wspólna lodówka i kołdra? Jak tak, to proponuję poszukać współlokatora, a nie proponować komuś wspólne życie. No właśnie. Pragnę zakomunikować wszystkim tym, którzy dopiero wdrażają się w związek na poważnie, że odkąd mieszkacie razem, pewnych rzeczy nie robicie już osobno. Dlatego ludzie decydują się wspólne mieszkanie, bo chcą być blisko ukochanej osoby. A jeśli nie w Święta, to kiedy? Wybaczcie, ale etap mieszkania chłopaka i dziewczyny na studiach, mamy już dawno za sobą. Weekend i każdy do rodziców.

5. Do kogo na Święta?
No właśnie. Skoro już wiemy, że spędzamy je wspólnie, pojawia się zasadnicze pytanie - Do kogo się wybrać? Najsprawiedliwiej jest odwiedzić obie rodziny, wówczas żadna nie poczuje się pominięta. Natomiast jeśli odległości nam to uniemożliwiają, warto rozważyć opcję odwiedzin jednej ze stron w innym terminie. Oczywiście, że wspólnie. A jak inaczej? Przecież jesteście parą cały czas, a nie tylko w wybranych momentach.

6. Spędzanie czasu
Czy fakt, że mamy dostęp do pocałunków, o każdej porze dnia i nocy zwalnia nas z zabiegania o ukochaną osobę? Oczywiście, że nie. Związek nie pielęgnuje się sam z siebie. Oprócz okazywania sobie uczuć na co dzień, musimy pamiętać, że istnieje wiele innych możliwości, dzięki którym pokażemy partnerowi, że wiele dla nas znaczy. On i wspólnie spędzany czas. Mam tu na myśli poświęcenie komuś 100% uwagi, gdyż przebywanie w jednym pokoju nie jest równoznaczne ze spędzaniem razem czasu. Wyjdźcie na spacer z psem. Idźcie do kina, czy teatru lub na kabaret. Pobiegajcie. Skoczcie na rolki. Ugotujcie razem kolację. Złóżcie szafę. Wyjdźcie sami na drinka lub imprezę. Chodźcie na wystawy.

7. Niespodzianki
Każdy lubi niespodzianki i prezenty. Dlaczego? Ponieważ otrzymanie od kogoś kogo kochamy, jakiegokolwiek upominku sprawia, że czujemy się wyjątkowi i docenieni. Zwał, jak zwał. Jest to po prostu miłe. Dla wielu osób świetną zabawą jest samo wręczanie i obserwacja uśmiechu na twarzy obdarowanego. Nic tak nie cieszy, jak świadomość, że ktoś poświęca kilka minut, żeby zastanowić się nad tym, co sprawia nam przyjemność. I pamiętajcie, nie musi być ku temu okazji, by sprawić komuś radość.

8. Kochajmy się.
Po prostu i aż tyle.

Spokojnego niedzielnego wieczoru Wam życzę. Utulcie się i do łóżek!
PS

sobota, 2 listopada 2013

Pędzle, piwa i reklamówka na drzwiach, czyli o kobiecej irracjonalności.

Witajcie po przerwie. Kto chce, może mi spuścić wirtualny łomot za pół miesiąca ciszy. Dziś w końcu zakończyłam moją przeprowadzkę. Zamieniłam komnatę w centrum na trzy komnaty na przedmieściach. Zamieszkałam z Notariuszem (rejentem jeszcze nie jest, ale pracuje nad tym - nazywam go tak, bo mi pasuje do tekstu). Pylon dostał swój pokój, więc jestem zadowolona. Moje kubki ze Starbucksa mają swoją półkę. Zajęłam większość mieszkania - jak wróci po weekendzie, gdzieś Go upchnę ;-)

Ale dziś nie o wspólnym mieszkaniu chcę napisać, choć pewnie nadejdzie taki moment, że skomentuję parę rzeczy. Kiedy się wprowadziłam, zaobserwowałam bardzo ciekawą zależność. Wszystkie mieszkające w bloku kobiety w wieku rozrodczym zaczęły  trafiać we mnie laserowym wzrokiem. Ja "dzień dobry", one laser. Ja "dobry wieczór", one laser. Nie poddaję się. Teraz, gdy dorzucam do tego uśmiech, je dodatkowo trafia szlag. Żeby była jasność, nie odpowiadają mi. Pewnie odbiera im mowę z zazdrości o moją nową torebkę, którą dostałam na urodziny od Prawniczki.

Niektóre kobiety są irracjonalne. Gdy tylko na horyzoncie pojawia się przedstawicielka płci pięknej, ich mózg zaczyna wysyłać sygnał alarmowy - Broń swojego terytorium! Alert! Tylko Ty się tu liczysz! Nie ma znaczenia, czy sprawa dotyczy pracy, towarzystwa, czy jednej klatki schodowej. Zaczyna się otwarta wojna o wpływy. Nieważne, czy są stanu wolnego, czy zamężne. Chcą być w centrum zainteresowania wszystkich mężczyzn, tych wolnych i tych zajętych. Najgorsze jednak są samotne matki, Boże te to mają wieczną misję poszukiwania tatusia. Dlatego, kiedy do ostatniego kawalera w bloku wprowadziłam się ja, rozpoczęła się gra zalotów i innych śmiesznych zachowań. Osiem miesięcy temu Notar pomógł sąsiadce z naprzeciwka (właśnie samotnej matce), którą nazywam Blondyną, w jakiś drobnych pracach remontowych. Minęło tyle czasu, że praktycznie zdążył już zapomnieć o całym przedsięwzięciu. Ale Blondyna pamiętała. Po prostu czekała na właściwy moment. Pewnego dnia wróciłam z pracy i na klamce drzwi frontowych zastałam reklamówkę, wewnątrz której znajdowały się dwie puszki piwa oraz pędzle funkiel nówki. Dla nas oszczędność, zawsze to 30 złotych luzu w domowym budżecie. Uśmiechnęłam się i zostawiłam prezent na zastanym miejscu. Pewnie obserwowała mnie przez judasza. Biedna zapewne nagotowała  50 litrów kisielu spodziewając się walki, a ja głupia nie podjęłam wyzwania - wolałam wyjść z psem.

Nie rozumiem o co chodzi. Może inaczej, doskonale wiem, jaki jest zamysł działań takich kobiet, ale szczerze nie potrafię przeskoczyć na ten wyższy poziom abstrakcji. Ale naprawdę polecam poobserwowanie podobnych zachowań. Panie, które prześcigają się w zawodach z cyklu "na którą zwróci pierwsze uwagę", pindrzą się, zarzucają trwałą, prawie łamią sobie nogi w szpilkach, byleby tylko spłynął na nie wzrok faceta. Błagam... litości. Nie mam szacunku do takich kobiet. Zawsze będę zasiadać w loży szyderców w towarzystwie innych Super Babek. 

Pozdrawiam Was serdecznie,

PS