sobota, 1 lutego 2014

Zmiany na lepsze i randka z Notarem, czyli podsumowanie roku.

31 stycznia 2013 siedziałam w swojej kawalerce na 10 piętrze i otworzyłam butelkę ulubionego Jacobs Creek. Odpaliłam papierosa i założyłam bloga. Tego dnia zostałam Panią Sympatią. Hejterką ciuli i desperatek, powierniczką Waszych e-maili, wojowniczką normalnych relacji damsko-męskich. Początkowo pisałam dla siebie nie wiedząc, czy ktokolwiek będzie czytał moje teksty. Pamiętam tę niezwykłą radość, gdy odkryłam początkowe 100 wejść na bloga (minus moje przyjaciółki i Mamę ;-) ) oraz  nieprzespaną noc po przeczytaniu pierwszego e-maila. Chęć poukładania siebie dostała dodatkową motywację - Was. 

Minął rok, a ja jestem coraz szczęśliwsza. Siedzę w sobotni wieczór w domu popijając wino i piszę posta. W nogach leży Pylon. Notariusz grzebie coś w komputerze i co parę chwil przychodzi dać mi kontrolnego całusa próbując dojrzeć, o czym piszę. 
Jestem też spokojniejsza. Nabrałam dużego dystansu do otaczającego mnie świata i ludzi. Od roku mam przy sobie tylko wyjątkowe osoby, które dają mi dużo energii i wsparcia. Skąd ta pewność? Wystarczy, że pomyślę o którejkolwiek z nich i wiem, że o każdej porze dnia i nocy rzucą wszystko i będą przy mnie. I vice versa.

Mam przy sobie wspaniałego Mężczyznę. Najlepszego jakiego znam. Prawego, odpowiedzialnego, pracowitego i opiekuńczego. Faceta, który w garniturze po dwunastu godzinach pracy zmywa naczynia, tylko dlatego, że ja nie lubię. Mężczyznę, który potrafi mnie zawsze rozśmieszyć, nawet gdy wchodzę do domu z wyrazem twarzy mówiącym "to nie był mój dzień". Jestem w związku z Facetem, który bez zastanowienia się, zadaje mi pytanie - dziecko za pół roku? Panie i Panowie, mam przy swoim boku PARTNERA. 

Poznałam Go wtedy, gdy byłam gotowa. Tak naprawdę gotowa. Wtedy, kiedy przestałam myśleć o tym czego nie chcę. Skupiłam się wyłącznie na swoich pragnieniach i odkryłam, że jestem szczęśliwa i ustabilizowana. Po czym poznałam, że nie szukam związku? Po tym, że nie dążyłam desperacko do naszego spotkania, gdy do pierwszego nie doszło. Dokładnie, ponieważ Notariusz odwołał naszą randkę na godzinę przed. Szykowałam się już do wyjścia, kiedy zadzwonił i poinformował, że musi zostać dłużej w kancelarii. Umówiliśmy się na telefon na tydzień później, przy czym zaznaczyłam, że będę mieć czas dopiero w połowie kolejnego miesiąca. Przyjął do wiadomości. Nalałam sobie wina i zadzwoniłam do Prawniczki:
- Zgadnij gdzie jestem?
- ?
- Jestem nie w drodze na randkę! Kogo Ty mi przysłałaś ?! Odwołał!
- Co ??? Niemożliwe...
- Możliwe. Na godzinę przed!
- Ale przeprosił?
- Właściwie to nie do końca...
- Niemożliwe!
- Nie wiem, czy się z nim ostatecznie spotkam . Muszę to przemyśleć...

Minął tydzień. Nie zadzwonił. Skreślił się definitywnie. Nastawiłam się zdecydowanie na "nie". 15 maja zadzwonił i wesołym głosem powiedział:
- Cześć... Dzwonię w połowie miesiąca zgodnie z ustaleniami  :-) Kiedy możemy się spotkać?
- Cześć. Hmm... na telefon byliśmy umówieni w zeszły piątek... Nie zadzwoniłeś, a więc sorry. 
- Eee... ???
- Przegapiłeś swoje dwie szanse. Nie lubię, gdy ktoś nie szanuje mojego czasu, a więc dziękuję, ale nie jestem już zainteresowana :-)
- Wiesz co, chyba źle się zrozumieliśmy. Myślałem, że mam zadzwonić w połowie miesiąca.
- Trudno.
- Nie rozumiem, ale ok.
- No to na razie :-)
- Na razie...

Całe pięć minut byłam z siebie dumna. Potem wyszła z balkonu moja siostra i opieprzyła mnie z góry na dół. Już nie byłam taka pewna swego. Kiedy kładłyśmy się spać, zapytała:
- A co jeśli właśnie straciłaś miłość swojego życia?
- No tak mi nie mów! Przestań! I tak go nie znam, więc nie mam czego żałować.
- Może właśnie masz.
- I co teraz?!
- No teraz to już musztarda po obiedzie.

Rano zadzwoniłam do Prawniczki mówiąc jej o spóźnionym telefonie i mojej dojrzałej decyzji. Nie okazała wyrozumiałości. Przybrała postawę matki swatki, kazała schować dumę do kieszeni i wyjść z Nim chociaż na kawę. Jeśli nie dla siebie, to chociaż dla Niej. Zgodziłam się i napisałam e-maila, że wszyscy jesteśmy tylko ludźmi oraz do trzech razy sztuka - kawa? Zgodził się. Umówiliśmy się na następny dzień. Wieczorem napisał sms-a:
"Już jestem. Mam szarą bluzę, beżowe spodnie i 188cm wzrostu :-)"
"A ja czerwone usta i 21 cm mniej ;-)"

No i klik. Tylko wina już starcza na krócej ;-)




1 komentarz:

  1. Też znalazłam:> W moim przypadku Pan (Nie)Idealny podkochiwał się od dłuższego czasu ale ze względu na swoje dziwne kompleksy nie dał mi tego do zrozumienia - aż po kilku latach piknęło mi raz, piknęło mi drugi i wzięłam się do rzeczy:> Co zabawne kiedyś mój idealny mężczyzna powinien wyglądać zupełnie inaczej, parę rzeczy też nie do końca mi odpowiadało a jednak te jego wady dla mnie są zaletami! Nie wszystkie co prawda ale większość tak:> ( patrz porozrzucane skarpetki - raz mało co sobie zębów nie wybiłam. A ta świnia śmiała się i patrzyła! W sensie on )

    OdpowiedzUsuń